Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Kontrabas został ze mną na dłużej". Rozmawiamy z Ziemowitem Klimkiem

Małgorzata Klimczak
Małgorzata Klimczak
Młody, zdolny, wykształcony muzycznie i poszukujący nowych inspiracji. Ziemowit Klimek, mimo młodego wieku, zaskakuje dojrzałością muzyczną i życiową. Dzięki współpracy ze znakomitymi artystami cały czas poszerza swoje horyzonty, a efekty słychać w jego projektach muzycznych. Niedawno odwiedził Szczecin, występując w winyle.fm, dając nam tym samym sposobność do rozmowy.

Zespół Immortal Onion słynie z eklektyczności. Czy takie łączenie gatunków i tworzenie z nich własnego stylu jest znakiem naszych czasów, czy muzycy zawsze robili takie rzeczy, tylko dziennikarze próbowali ich szufladkować?

- Myślę, że to skutek tego, jak się rozwija muzyka. Sięgając do historii, można powiedzieć, że 500 lat temu mieliśmy podział na muzykę świecką i sakralną, ale kilkaset lat później tych nurtów zaczęło się robić coraz więcej. 50 lat temu nurtów funkcjonujących w tym samym czasie było 10, a dzisiaj żyjemy w takich czasach, w których ze względu na dostęp do całej historii muzyki w internecie, tych gatunków zrobiło się tysiąckrotnie więcej. Jeżeli dzisiaj jako młody człowiek mogę czerpać z tak ogromnego źródła wiedzy muzycznej, raczej nie będę tworzył jednorodnych stylistycznie rzeczy. Myślę, że to by było dziwne i nielogiczne.

Każdy, kto zaczyna przygodę z muzyką, zawsze ma własne fascynacje muzyczne, czasami z dzieciństwa, od czegoś zaczyna. Jakie były pana fascynacje?

- Bardzo różne. To zależy do jakiego etapu dzieciństwa sięgniemy. Moja mama była polonistką, więc w domu brzmiała poezja śpiewana - Jacek Kaczmarski, Gintrowski, Czyżykiewicz - bardzo dużo muzyki, w której tekst pełni rolę dominującą. W podstawówce zacząłem iść za falą popularności hip hopu. Wtedy słuchałem muzyki z bloków, a w czasach gimnazjum wszystko zaczęło się ze sobą miksować, odkrywałem współczesne, teoretycznie jazzowe zespoły typu Portico Quartet. Oni wtedy zaczynali tworzyć, mieli dwa nagrania na Youtube. Odkryłem też wtedy Cinematic Orchestra, nu jazz. To były moje pierwsze świadome wybory stylistyczne.

Pierwsze materiały muzyczne, które zaczął pan tworzyć z zespołem, kręciły się blisko jazzu.

- Nie miałem w życiu mocnego okresu fascynacji jazzem. Jeśli chodzi o Tomira i Wojtka z zespołu Immortal Onion, to oni też niespecjalnie się fascynowali jazzem. Z nas trzech Wojtek okazuje najmniejsze cechy ignorancji, jeśli chodzi o jazz. Czytał biografie jazzmanów i zna najwięcej kultowych nagrań płyt z ery swingu, be-bopu. Natomiast to, że zostaliśmy skategoryzowani jako jazz, wynikało po prostu z instrumentarium, jakie mieliśmy. Ja byłem wtedy w szkole muzycznej i grałem na kontrabasie. Tomir grał na fortepianie, Wojtek na perkusji i takie trio przywodziło ludziom na myśl jazz. Bardzo często to instrumentarium decyduje o przynależności gatunkowej. Czy ta muzyka jest jazzem? Dzisiaj zakładam, że jest, ale dlatego, że jazz to nie jest swing, be-bop albo cool, czym był kiedyś. Teraz jest czymś innym.

Damian Niemczal

Dzisiaj jazz jest bardzo szerokim pojęciem. Czy trójmiejskie środowisko, które słynęło z grania szeroko pojętego jazzu, miało na was wpływ?

- Miało wpływ, aczkolwiek nie dominujący. Na pewno dużo większy teraz niż na początku naszej działalności, bo kiedy Immortal Onion powstawało, pozostawaliśmy gdzieś obok tego środowiska, ale chodziliśmy na koncerty różnych zespołów i to na pewno było w jakiś sposób inspirujące. Dopiero, kiedy zaczęliśmy funkcjonować na rynku jako zespół, bardziej zbliżyliśmy się do tego środowiska. To było moment, w którym środowisko gdańskie rozhulało się na nowo. W gronie naszych rówieśników i starszych kolegów często się mówi, że po latach 90., kiedy w Trójmieście mocno rozkwitła scena muzyczne, teraz mamy kolejną falę, w której ta scena jest bardzo mocna i różnorodna. Mocna jazzowa, ale jednocześnie bardziej jazzowa niż cała reszta Polski, chyba dlatego, że wywodzimy się ze studiów jazzowych, które dają nam dobry jazzowy warsztat, a jednocześnie sięgamy do zupełnie innych inspiracji. Każdy znajomy muzyk mówi o tym, że sięga do rocka, punku, folku czy elektroniki. Inspiracje zmieniają kierunek.

Czy oprócz Gdańska są w Polsce miejsca, w których takie klimaty muzyczne są mocno osadzone?

- Na pewno są zespoły, które robią fajne, interesujące, świeże i nowe rzeczy w muzyce i nie są z Gdańska. Natomiast przyznaję szczerze, że nie czuję, żeby w innym mieście wytworzyło się takie silne środowisko, które by było tyglem, w którym wychodzą rzeczy, które w muzyce byłyby świeże i nowe, a jednocześnie miały swój rozpoznawalny język i smak. Może jest to po prostu kwestia mojej ignorancji i tego, że nie poświęciłem zbyt dużo czasu na sprawdzanie tego, jakie projekty powstają w innych miastach. Wydaje mi się jednak, że Gdańsk jest pod tym względem wyjątkowy.

Zaintrygował mnie ten kontrabas. Skąd zainteresowanie właśnie tym instrumentem?

- Zupełnie przypadkowo. Kiedy skończyłem pierwszy stopień szkoły muzycznej w Kętrzynie, gdzie się urodziłem, zdecydowałem się po trzyletniej przerwie zdawać na studia z kompozycji. Uznałem, że łatwiej mi będzie osiągnąć ten cel, jeśli pójdę do szkoły muzycznej drugiego stopnia. Przyjechałem do Gdańska i dosyć bezczelnie zapytałem, na jaki instrument mogliby mnie przyjąć, skoro na fortepianie nie gram od kilku lat, więc wybitnym pianistą już nie będę. Usłyszałem propozycję: puzon, perkusja, kontrabas. Z tych trzech instrumentów kontrabas wydał mi się najbardziej interesujący. Po pół roku grania w szkole muzycznej odkryłem, że nie jest to tylko burcząca szafa i może mieć naprawdę dużo do zaoferowania jako instrument, więc kontrabas został ze mną na znacznie dłużej niż się spodziewałem.

Chociaż jest uciążliwy w podróży.

- Proszę mi wierzyć, że jest. Tymon Tymański napisał piosenkę dla Ola Walickiego, czyli jeden kontrabasista dla drugiego kontrabasisty „Kontrabas to kłopotów moc / Nie wiem jak dłużej nosić go / Kontrabas to jazzowy krzyż / I nie mam siły z nim przez życie iść”.

Ale wydaje bardzo intrygujące dźwięki.

- Jest najbardziej wszechstronnym instrumentem z instrumentów smyczkowych. Okazuje się, że mogę grać tak samo wysoko jak na skrzypcach, a skrzypce tak nisko, jak ja na kontrabasie, nie zagrają.

Muzyk się kształci w szkołach muzycznych, na studiach, a potem wcale nie pracuje w filharmonii, tylko tworzy własne projekty, którym daleko do muzyki klasycznej. Do czego takiemu muzykowi potrzebna jest szkoła?

- To jest dosyć ważne pytanie, bo dzisiaj jest duży kryzys edukacji systemowej, dlatego, że jest internet. Często studenci, których poznawałem na Akademii Muzycznej, mieli większą wiedzę z jakiegoś przedmiotu niż wykładowca. My potrafiliśmy znaleźć materiały w internecie, choćby na Youtube, które dawały nam bardziej aktualną wiedzę. Moim zdaniem najważniejszym atutem uczelni jest dostęp do środowiska. Ludzie, którzy interesują się tymi samymi rzeczami, spotykają się w jednym miejscu i jednym czasie. Poza uczelnią dużo trudniej byłoby mi poznać wielu ludzi z trójmiejskiego środowiska jazzowego. A poza tym jestem zwolennikiem posiadania zaplecza teoretycznego i warsztatu, żeby móc się artystycznie wypowiadać i mieć płynność naturalnej ekspresji, bo to poszerza nasz wokabularz. Prosty przykład: kiedy przychodzę do studia zaproszony przez innego artystę i np. Hania Rani powie mi: „Wiesz co, wydaje mi się, że to by jednak brzmiało lepiej, gdyby było w innej tonacji”, to wiem z teorii muzyki, że basy najlepiej się odzywają między f, fis a g, i bardzo szybko sobie przetransponuję cały utwór. Bez zaplecza teoretycznego mogłoby to być czasami trudne. Znajomość tego rodzaju kwestii technicznych bardzo oszczędza czas. Wykształcenie teoretyczne jest przydatne, aczkolwiek nie uważam, że niezbędna do tego jest uczelnia.

Damian Niemczal

Niewątpliwie wiele daje współpraca z innymi artystami. Którzy a nich mieli największy wpływ na pana życie muzyczne?

- Myślę, że najlepiej jest, kiedy poszukiwanie różnych form muzycznych, tworzenie projektów i zespołów dzieje się już na początku drogi. Ja swój pierwszy zespół stworzyłem w liceum, jako 16-latek. Potem miałem kilka różnych projektów i każdy z nich przyniósł mi wiele cennych doświadczeń, na przykład wykonawczych. Często wydaje mi się, że rzeczy, które w teorii będą świetnie brzmiały, na koncercie nikogo nie poruszają. Okazuje się, że ludzi porusza coś, co jest zupełnie proste, a mnie wydawało się zupełnie nieinteresującym zabiegiem. U Hani Rani nauczyłem się innego podejścia do grania, zanurzenia w repetytywności, kiedy chowa się swoje ego, żeby nie próbować za wszelką cenę oczarować publiki, a raczej wejść w jakiś trans razem z nią. Zacząłem doceniać takie wartości w muzyce, których wcześniej po prostu nie doceniałem. Wcześniej doceniałem muzykę, która za wszelką cenę przyciąga uwagę odbiorcy i nie pozwala mu ani na chwilę pomyśleć o czymś innym.

Małe sale, kluby, fajny klimat - czy to są miejsca, w których się pan najlepiej czuje?

- Moim ulubionym miejscem na koncerty są małe przestrzenie, w których czasami wiele rzeczy się nie zgadza sprzętowo, ale siedzimy tak blisko z publicznością, że przestaje istnieć granica między twórcą a odbiorcą. Widzę każdą reakcję ludzi, którzy są ze mną w tym klubie. To są koncerty, w których wymiana energii między publiką, a twórcą jest kompletnie nie zakłócona. Tak bardzo szybko można stworzyć poczucie wspólnotowości. Koncerty typu open air, kiedy między muzykami a publicznością jest 100 m przestrzeni i płotki, a scena ma wysokość 3 m, sprawiają, że dystans jest taki, że zebrani pod sceną ludzie wyglądają jak „teksturka z Fify”, jakby to był wygenerowany obraz. Tracę poczucie, że gram dla realnych osób, co trochę odbiera przyjemność. Interakcja z ludźmi jest dla mnie bardzo istotna.

Jakie są pana najbliższe plany muzyczne?

- Jestem osobą, która ma bardzo dużo planów, ale trudno je zrealizować. Chociaż są pewne rzeczy, o których mogę powiedzieć bez lęku. Z Immortal Onion zaczynamy pracować nad nowym materiałem. Chcielibyśmy go wydać najpóźniej na początku przyszłego roku. Bardzo mnie to cieszy, bo znowu szukamy trochę innych rozwiązań oraz innego grania. To cały czas będzie Immortal Onion, a jednak czuję, że w jakiś sposób ten zespół się rozwija. Zamierzam też pokazać światu trochę swoich rzeczy. Jakiś czas temu, nie będę mówił jak dawno, nagrywałem płytę koncepcyjną – 5 duetów, każdy z innym artystą. Wszystkie były improwizowane. Wszystkie też miały wideo nagrywane w innej przestrzeni. To ujrzy światło dzienne w formie cyfrowej jeszcze w tym roku. Może też uda się to wydać w formie tradycyjnej. Oprócz tego w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim zaprezentowałem projekt Ziemowit Klimek Ensamble, w którego skład wchodziło 10 osób. Materiał z tego koncertu został nagrany i potrzebuję trochę czasu, żeby to zmiksować i wymyślić jakąś sensowną promocję. Projekt doczeka się też kontynuacji, bo po koncercie w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim spłynęło sporo ofert promotorów zainteresowanych tym, żeby ten projekt powtórzyć, a muzycy zaangażowani w ten projekt też mają na to ochotę, więc, ku mojemu zaskoczeniu, będziemy to rozwijać.

Ziemowit Klimek

Skończył szkołę muzyczną I st. na fortepianie i II st. na kontrabasie. Studiował też Kompozycję i Teorię Muzyki. Jest laureatem Jazzowego Debiutu Fonograficznego Instytutu Muzyki i Tańca, Stypendium dla Twórców Kultury Marszałka Woj. Pomorskiego, Stypendium Kulturalnego Miasta Gdańska oraz Nagrody DOKI w kategorii Nowa Twarz. Jako instrumentalista i kompozytor występował w różnych projektach, m.in: Immortal Onion, Hania Rani, The King's Road, Katarzyna Groniec, Natalia Capelik-Muianga. Łącznie zagrał prawie 150 koncertów w w Wielkiej Brytanii, Francji, Szwajcarii, Niemczech , Austrii, Serbii, Rumunii, Słowacji, Polsce, Litwie i Estonii.

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński