Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni akt upadku stoczni

Andrzej Kraśnicki jr, 4 lipca 2003 r.
Kiedy rok temu szczecińscy stoczniowcy domagali się od rządu ratunku dla walącej się Stoczni Szczecińskiej i jej holdingu, ówczesny minister gospodarki Jacek Piechota zapowiedział na wiecu: "Ci, którzy do tego doprowadzili muszą być rozliczeni za niegospodarność".

Dziś, zgodnie z zapowiedzią, na byłych prezesów stoczni czeka w sądzie akt oskarżenia. Ale czy jest to jedyna odpowiedź na to, dlaczego wielka firma upadła?

Przez niemal 10 lat Stocznia Szczecińska przedstawiana była jako wizytówka Szczecina i regionu, doceniana w kraju i za granicą jako przykład udanej prywatyzacji. Sukcesy firmy i jej zarządu stawiano naprzeciw tragicznej sytuacji stoczni z Trójmiasta, a jej prezes od 1991 roku (dziś oskarżony) Krzysztof P. obsypywany był nagrodami i zaszczytami.

- Jako zarząd przyjęliśmy, że od państwa nic nie dostaniemy - wspominał kilka lat temu początki przemian w stoczni Krzysztof P. - Byliśmy ogromnie zadłużeni. Jednak jeszcze przed zawarciem układu z wierzycielami rozkręciliśmy produkcję, by nie generować strat. Pracownicy zrozumieli, że muszą wziąć się do pracy.

Efekty były piorunujące. Z bankruta z przerostem zatrudnienia i tylko czterema kontraktami firma przeistoczyła się w 1995 roku w pierwszą stocznię w Europie i 11 na świecie pod względem wielkości produkcji i obrotów. Kolejnym wielkim krokiem miała być budowa holdingu. Powstał we wrześniu 1999 roku pod nazwą Stocznia Szczecińska Porta Holding S.A. W jej skład weszły wszystkie spółki dotychczas należące do Stoczni Szczecińskiej oraz sama stocznia. W sumie prawie 30 firm, w większości żyjących ze współpracy z producentem statków.

Pierwszy szok, dla tych którzy żyli w przekonaniu, że stocznia świetnie sobie radzi, nastąpił w grudniu 2000 roku. Okazało się, że stoczniowcy nie mogą sobie poradzić z zespawaniem specjalnych blach prototypowego chemikaliowca. Statek rozbierano i budowano od początku. Wkrótce potem głośna stała się sprawa listów, które zarząd stoczni zaczął wysyłać do żon niektórych stoczniowców.

Straszył w nim "z przykrością", że w najbliższym czasie może męża zwolnić, gdyż nie przykłada się do pracy (na ten nietypowy pomysł wpadł prezes Krzysztof P.). Problem wydajności pracy stał się w 2001 roku na tyle istotny, że zarząd zwołał nawet w tej sprawie konferencję prasową.

Potem wydarzenia potoczyły się już szybko. W marcu 2002 roku produkcja z braku pieniędzy zostaje przerwana, załoga nie otrzymuje wynagrodzeń, rozpoczynają się demonstracje stoczniowców na ulicach Szczecina. Dotychczasowy zarząd odchodzi, na stanowiskach prezesów co rusz zachodzą zmiany. Frustracja stoczniowców jest coraz większa. Domagają się wskazania i ukarania winnych kłopotów stoczni. 14 czerwca, na wiecu przed stocznią ówczesny minister gospodarki Jacek Piechota rzuca to co tłum chce usłyszeć: - Ci, którzy do tego doprowadzili muszą być rozliczeni za niegospodarność - mówi o byłych prezesach Jacek Piechota.

Tego samego dnia szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji Krzysztof Janik zapowiada, że wszczęte wcześniej śledztwo dotyczące działalności byłych prezesów zakończy się "mniej więcej za dwa tygodnie", a później podejrzani o nadużycia zostaną aresztowani. Trzy tygodnie później sześciu byłych prezesów zostaje aresztowanych. Publicysta "Rzeczpospolitej" Bronisław Wildstein spytał wówczas: skąd wiedzieć mógł min. Janik o niezawisłej decyzji sądu, która nastąpi za kilka tygodni? Dlaczego sąd nie zgodził się na wypuszczenie aresztowanych za kaucją, gdy środek ten stosowany jest nawet w przypadku niebezpiecznych gangsterów? Czy aresztowani mają odgrywać rolę kozłów ofiarnych, dla uspokojenia gniewu stoczniowców?

Prezesi siedzieli w areszcie do grudnia. Część z nich wyszła wcześniej ze względu na stan zdrowia lub tak jak Andrzej Ż. ze względu na to, że był po prostu w nowo powstającej stoczni (po ogłoszeniu upadłości Stoczni Szczecińskiej S. A) niezbędny.

Śledztwo jednak cały czas trwało. 30 czerwca tego roku Prokuratura Apelacyjna w Poznaniu, która je prowadziła, ogłosiła jego efekty. Akt oskarżenia trafił już do Sądu Rejonowego w Szczecinie. Zarzuty, które się w nim przewijają dotyczą wyrządzenia stoczniowemu holdingowi szkody w wysokości ponad 68 mln złotych. Oskarżonym grozi nawet 10 lat więzienia. A wszystko to miało się stać dzięki działalności spółki o nazwie Grupa Przemysłowa.

Grupa zarządu

Spółka Grupa Przemysłowa powstała w 1993 roku jako sposób na prywatyzację zadłużonej na około 300 mln dolarów Stoczni Szczecińskiej. Prywatyzacja miała polegać na tym, że podmiot zarządzający stocznią, w zamian za wyprowadzenie spółki na prostą, otrzyma na preferencyjnych warunkach jej akcje. Podmiotem tym stała się właśnie spółka Grupa Przemysłowa. Jej udziałowcami był Polski Bank Rozwoju, Warta i szefowie nabierającej rozpędu Stoczni Szczecińskiej. Ich nazwiska znalazły się też w akcie oskarżenia. To prezes Krzysztof P. i jego zastępcy: Ryszard K., Grzegorz H., Zbigniew G., Andrzej Ż. I Arkadiusz G.

Jeszcze w 1993 roku Grupa Przemysłowa stała się jednym z udziałowców Stoczni Szczecińskiej. Innymi słowy: prezesi stoczni stali się też jej udziałowcami. Co więcej, zgodnie z umową prywatyzacyjną, stopniowo mogli przejmować akcje Grupy Przemysłowej od jej pozostałych udziałowców. W 1999 roku prezesi byli już jej jedynymi akcjonariuszami.

W międzyczasie, w 1998 roku, Grupa Przemysłowa przekształcona została w spółkę akcyjną, która dzięki bankowym kredytom zaczęła skupować od banków akcje Stoczni Szczecińskiej. Kiedy we wrześniu 1999 roku ze stoczni i należących do niej spółek powstawała Porta Holding SA Grupa Przemysłowa miała w nim już większość udziałów.

W ten sposób powstał dość zawiły układ. Większość udziałów w holdingu należała do spółki należącej w większości do niemal wszystkich szefów holdingu.
Zdaniem poznańskiej prokuratury właśnie taki układ pozwalał na przeprowadzenie transakcji, na których Grupa Przemysłowa zarabiała, a Porta Holding SA traciła.

Według prokuratury mechanizm zakwestionowanych przez nią operacji nie był zbyt skomplikowany.
I tak: najpierw zarząd holdingu udzielał kontrolowanej przez siebie spółce Grupa Przemysłowa pożyczki. Za tą pożyczkę Grupa Przemysłowa kupowała akcje różnych spółek i nieruchomości. Nie zatrzymywała ich jednak dla siebie. Majątek kupowany był przez holding, tyle że za dużo wyższą kwotę niż Grupa Przemysłowa na niego wydała.

Takich transakcji prokuratura zakwestionowała kilka. Oto jedna z nich. Centromor (spółka wchodząca w skład holdingu stoczniowego) posiadał 28 procent akcji Stoczni Północnej w Gdyni. Grupa Przemysłowa odkupiła od Centromoru ten pakiet za 6 mln złotych, a następnie sprzedała Porcie Holding za 17 mln złotych zarabiając 11 mln złotych. Krzysztof P. wyjaśniał tuż przed aresztowaniem, że choć Grupa Przemysłowa zarobiła, to zarobił także holding. Według niego Porta Holding sprzedała później kupione za 17 mln akcje za kwotę 27 mln złotych.

Podobnie było w przypadku spółki Porta Petrol, także należącej do holdingu. Grupa Przemysłowa kupiła od jednego z banków część akcji Porty Petrol i zaraz potem sprzedała je z zyskiem innej spółce holdingu - Porta Eko Cynk. Grupa Przemysłowa zarobiła też na handlu nieruchomościami. Najpierw kupiła gospodarstwo rolne w Nowogardzie, a następnie sprzedała je z zyskiem spółce holdingu Porta Nova.

To niegospodarność

Dzięki takim operacjom spółka Grupa Przemysłowa rosła w siłę. Z akt rejestrowych wynika, że o ile jeszcze w 1997 roku jej majątek trwały wynosił 43 tysiące złotych, to w 1999 roku sięgał już 65 mln złotych. Ciekawie wygląda też zestawienie zysku netto spółki Grupa Przemysłowa i spółki Porta Holding SA w roku 2000. Grupa, która od 1993 roku nie zatrudniała na etacie ani jednego pracownika, miała adres pokrywający się z adresem stoczni i będąca własnością większości prezesów holdingu odnotowała zysk przekraczający 14 mln złotych. Porta Holding SA skupiająca prawie 30 spółek, w tym samą Stocznię Szczecińską, miała zysk w wysokości nieco ponad 12 mln złotych.

Prokuratorzy z Poznania również podali interesujące zestawienia kwot. Otóż według nich na takich transakcjach jak wyżej opisane, Grupa Przemysłowa miała zyskać 28 mln złotych, a Porta Holding SA stracić 68,3 mln złotych.

- Zarzucamy oskarżonym popełnienie przestępstwa nadużycia udzielonych im uprawnień i niedopełnienie ciążącego na nich obowiązku dbania o interesy majątkowe Stoczni Szczecińskiej.

Potocznie można nazwać to niegospodarnością - podsumował akt oskarżenia prokurator Włodzimierz Świtoński, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Poznaniu.

Według prokuratury zebrany materiał dowodowy jest bardzo mocny.
- Zbadaliśmy dokumentację bankową dotyczącą przepływu środków finansowych na rachunkach spółki Grupa Przemysłowa - mówi prokurator Świtoński. - Zasięgnęliśmy też opinii biegłego z zakresu księgowości, firmy audytorskiej, federacji stowarzyszeń rzeczoznawców majątkowych i grafologów. Przesłuchaliśmy w sumie ponad 100 świadków.

Błąd w zarządzaniu

Czy ten akt oskarżenia to jednocześnie odpowiedź na pytanie dlaczego stoczniowy holding upadł? Przyglądając się temu, co działo się wokół stoczni od połowy 2001 roku, można powiedzieć, że nie.

Według bankowców, którzy już po ogłoszeniu upadłości Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA wypowiadali się w prasie, przyczyną problemów firmy były błędy w zarządzaniu. Chodziło o to, że zarząd spółki skoncentrował się na tworzeniu holdingu, a nie na budowie statków. Efektem była spadająca wydajność pracy i przerost zatrudnienia. Szefowie Porty Holding bojąc się zaś reakcji związków zawodowych nie wykonywali zdecydowanych ruchów by te błędy naprawić.

Takie postępowanie przyniosło też efekt w postaci niemożności poprawnego ukończenia prototypowego chemikaliowca. 17 czerwca 2002 roku, a więc jeszcze przed aresztowaniem, Krzysztof P. w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" przyznał się do tych błędów. Odpowiadając na pytanie czy jakieś prezes popełnił - odparł: Żadnych, z wyjątkiem prototypowych kontraktów i uległości wobec żądań związków".

Na złą organizację pracy nałożyła się też fatalna koniunktura i konkurencja stoczni dalekowschodnich. Skończyły się zamówienia na długie serie jednostek (im dłuższa seria tym większy zarobek), a ceny tych które stocznia potrafiła najlepiej budować drastycznie spadły. Np. kontenerowiec typu B-170 stocznia sprzedawała w dobrych czasach za 30 mln dolarów. Później Chińczycy zaczęli podobne jednostki sprzedawać za 18 mln dolarów. Konkurencja, ze względu na dużo niższe koszty, była nie do przeskoczenia. To dlatego stocznia postawiła na budowę jednostek skomplikowanych, gdzie liczy się fachowość, a nie niskie koszty zatrudnienia. Tyle, że ta fachowość w przypadku pierwszego, skomplikowanego chemikaliowca zawiodła.

Odwrót banków

Jesienią 2001 roku cały holding utracił płynność finansową. Zarząd firmy przedstawił wszystkim bankom finansującym stocznię specjalny raport ze wskazaniem na brak własnych środków i konieczność uzyskania kolejnych kredytów. Z raportem zaznajomiono także ówczesnego ministra gospodarki Jacka Piechotę, byłego barona SLD na Pomorzu Zachodnim, dobrze znającego szefów stoczni (Piechota był też członkiem rady nadzorczej).

Banki na współpracę jednak nie poszły. Zarząd firmy zaalarmował rząd prosząc m.in. o interwencję w jednym z tych banków należących do skarbu państwa (chodzi o PKO BP). Usłyszał odpowiedź, że rząd nie będzie angażował się w sprawy prywatnej spółki. Kiedy z braku pieniędzy produkcja stanęła stocznia zaczęła staczać się po równi pochyłej. W końcu resort gospodarki przystąpił do rozmów z bankami.

Spotkania przyniosły w połowie maja koncepcję uratowania spółki, pod warunkiem, że jej dotychczasowy zarząd odda władzę. Zarząd się zgodził. W tym samym czasie poznańska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie działania na szkodę spółki przez szefów Porta Holding.

Pojawiły się też wspomniane wcześniej zapowiedzi Jacka Piechoty i Krzysztofa Janika o ukaraniu winnych za co to się stało w stoczni. Okazało się też, że następca Krzysztofa P. na stanowisku szefa holdingu Andrzej Stachura (mianowany przez ministra Jacka Piechotę) nie widzi szans na jego ratunek i szybko podał się do dymisji. Jego następcą został Zbigniew Stypa. Rządził walącym się holdingiem tylko cztery dni, ale zarazem wystarczająco długo by podjąć bardzo intrygującą decyzję.

Dziwna sprzedaż

Zbigniew Stypa podjął decyzję o sprzedaży perełki w całym stoczniowym holdingu - spółki Porta Petrol. Ta firma miała być kiedyś, obok stoczni, drugim filarem Porty Holding. Spółka powstała w 1994 roku, kiedy Stocznia Szczecińska kupiła poradziecką bazę paliw płynnych w Świnoujściu i zainwestowała w nią 50 mln dolarów. Powołana przez stocznię do eksploatacji bazy spółka Porta Petrol miała prowadzić jeden z największych w regionie centrów handlu paliwem.

Na miesiąc przed ogłoszeniem upadłości Porta Holding Zbigniew Stypa sprzedał Portę Petrol za 160 mln złotych spółce Prolim z Sopotu. Jednym z jej głównych udziałowców, posiadających 30 proc. akcji jest Jerzy Jędykiewicz, znany i wpływowy działacz SLD na Pomorzu.

Wkrótce po tej transakcji państwowa Agencja Rozwoju Przemysłu kupiła od Porty Holding za symboliczną złotówkę jedną ze spółek holdingu. Wybór padł na Allround Ship Serivce, najmniej zadłużoną, a jednocześnie posiadającą zezwolenia i certyfikaty potrzebne do budowy statków. ASS zmieniała nazwę na Stocznia Szczecińska Nowa, z pomocą banków wznowiła zatrzymaną produkcję, przejęła portfel zamówień starej stoczni i woduje kolejne jednostki.

W ten sposób skarb państwa, obecny właściciel stoczni, który wcześniej nie zrobił nic by ją ratować, stał się właścicielem nieźle funkcjonującej firmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński