Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotruś czeka na naszą pomoc. Leczenie kosztuje 1,5 mln zł

Celina Wojda
Sami nie damy sobie rady, dlatego zwracamy się o pomoc do innych. 1,5 mln złotych to ogromna kwota, ale wierzymy, że się uda
Sami nie damy sobie rady, dlatego zwracamy się o pomoc do innych. 1,5 mln złotych to ogromna kwota, ale wierzymy, że się uda Sebastian Wołosz
O historii małego Piotrusia spod Gryfina słyszał już cały świat. Chłopiec choruje na złośliwy nowotwór - siatkówczak obuoczny. Nadzieją jest leczenie w USA, które kosztuje 1,5 mln złotych

Wczoraj Piotruś obchodził swoje pierwsze urodziny. Tego dnia miną także cztery miesiące jego walki ze złośliwym nowotworem oczu.

Rutynowe badania

Piotruś przeszedł na świat w lutym 2015 roku. Rodzice i dziadkowie oszaleli na jego punkcie. Cały świat skupiał się wokół niego. Ciąża przebiegała prawidłowo, chłopiec urodził się zdrowy, wszystko było dobrze. Nic nie wskazywało na jakiekolwiek komplikacje.

- Mały miał trzy miesiące i poszliśmy na rutynowe badania do okulisty - opowiada pani Justyna, mama Piotrusia. - Wszystko było w porządku.

Kilkanaście tygodni później rodzice zauważyli, że chłopiec zaczął zezować. Rozpoczęły się wizyty od jednego lekarza do drugiego. Odpowiedź wszędzie była taka sama „Dzieci do pierwszego roku życia mogą zezować, to normalne”. Pani Justyna z mężem nie odpuszczali. Piotruś dostał skierowanie do szpitala, tam jednak nie został przyjęty, tylko odprawiony do Poradni Leczenia Zeza - termin: marzec 2016.

- Wróciliśmy do pediatry i dostaliśmy kolejne skierowanie do okulisty - opowiada mama. - Znowu usłyszeliśmy, że dziecko może zezować, ale tym razem nie przyjęliśmy tego spokojnie. Powiedziałam, że nie wyjdziemy z gabinetu, dopóki synek nie zostanie zbadany.

Okulistka zbadała Piotrusia i zaczęła zadawać podejrzliwe pytania: czy dziecko upadło, czy się o coś uderzyło, bo ma na oczku guzy, a może to przez to, że odkleiła się siatkówka.

- Diagnoza była szybka - coś złego dzieje się z oczami syna, dziecko musi natychmiast trafić do szpitala.

Nowotwór złośliwy

Na drugi dzień chłopczyk razem z mamą i babcią pojechał do Szczecina na oddział. Tam przebadano mu oczy.

- Badanie było straszne, Piotruś płakał, a ja razem z nim - wspomina mama. - Niewiele pamiętam z tamtego dnia. Gdzieś słyszałam, że lekarze pytali mamę, czy ktoś chorował na siatkówczaka - bo tak o tym mówili. Padły też pytania o inne choroby nowotworowe. Mówili, że będziemy musieli pojechać z tym do Warszawy albo Krakowa. To wszystko było dla mnie takie nierealne, nie wiedziałam, o co chodzi.

Dopiero po powrocie do domu, kiedy emocje opadły, a pani Justyna wzięła na spokojnie do ręki skierowanie, zrozumiała, dlaczego padały takie pytania. „Siatkówczak obuoczny, nowotwór złośliwy” - przeczytała i natychmiast wpisała nazwę choroby w wyszukiwarkę internetową.

- Zaczęliśmy czytać i doszło do nas, że to coś jeszcze poważniejszego niż przypuszczaliśmy - mówią rodzice chłopca.

Następnego ranka jechali już do Warszawy, do Centrum Zdrowia Dziecka. Zostali tam na dwa tygodnie. Piotrusiowi zrobiono kompleksowe badania, rezonans magnetyczny itd. Zapadła decyzja o rozpoczęciu chemioterapii.

- Dostaliśmy pierwszą dawkę, Piotruś czuł się po niej dobrze. Wróciliśmy do domu i od tamtej pory co trzy tygodnie jeździmy do Warszawy. Obecnie mamy za sobą 6 dawek. Została jeszcze jedna.

Leczenie
Chemioterapia nie przyniosła zamierzonych efektów. Lekarze sądzili, że po podaniu tylu dawek nowotwór zacznie się zmniejszać. Chemioterapia zatrzymała tylko jego rozwój.

- Badania wykazały, że guzy nie przybierają, ale nie wiadomo, jak będzie po odstawieniu chemioterapii - mówi mama. - To jest tak paskudny nowotwór. Rozmawiałam z rodzicami dzieci, które to przechodziły, i w większości było tak, że po odstawieniu chemii guz przybierał z podwojoną siłą. A wtedy jedynym ratunkiem jest usunięcie oka.

Metoda z USA

Przyjeżdżając na badania, rodzice Piotrusia zaprzyjaźnili się z innymi rodzinami, które także zmagają się z tą samą chorobą. Od nich dowiedzieli się o metodzie leczenia w Stanach Zjednoczonych. Wielokrotnie słyszeli „Nie czekajcie, tylko zbierajcie pieniądze i lećcie”.

Metoda dr. Abramsona z Nowego Jorku polega na precyzyjnym podawaniu leku do samego oka. Lek działa na zasadzie chemioterapii. Jest podawany przez tętnicę udową, bezpośrednio do miejsca objętego chorobą. Skuteczność jest niemal stuprocentowa. Podobne metody są także stosowane w Polsce, Niemczech, Wielkiej Brytanii. Jednak nie jest to ten sam lek. Skład jest uszczuplony, a skuteczność znacznie słabsza.

- Niestety, ale zdarzało się tak, że dzieci musiały mieć usuwane oczka, bo lek nie zadziałał albo został podany w nieodpowiednich dawkach - mówi pani Justyna. - Mamy za dużo do stracenia. Pragniemy, aby nasz synek widział, to jest dla nas najważniejsze.

Rodzice postanowili, że faktycznie nie ma na co czekać.

- Nie wybaczyłabym sobie tego, że nie zrobiłam wszystkiego, żeby mu pomóc - mówi mama. - Wróciliśmy do domu i postanowiliśmy dołączyć do fundacji i rozpocząć zbiórkę.

Po zgłoszeniu wszystko już szło bardzo sprawnie. Wolontariuszka skontaktowała się z lekarzem w USA. Przekazała dokumentację Piotrusia. Rodziców skontaktowała z tłumaczem. Dosłownie po kilku dniach przyszła odpowiedź.

- Dostaliśmy wycenę i zgodę na podjęcie leczenia Piotrusia - mówi mama. - Jeśli wpłacimy określoną kwotę pieniędzy, to dostaniemy termin rozpoczęcia leczenia. Kwota jest gigantyczna, ale mamy jeszcze miesiąc. Dlaczego miesiąc? Bo nie wiemy, jak zachowa się nowotwór po zakończeniu chemii.

1,5 mln złotych do szczęścia

Mobilizacja jest ogromna. W pomoc Piotrusiowi angażują się ludzie z całego regionu, kraju i świata. Do tej pory udało się zebrać 230 tysięcy. Potrzebne jeszcze sześć razy tyle.

- Sami nie damy rady, dlatego zwracamy się o pomoc do innych - mówią rodzice Piotrusia. - 1,5 mln zł to ogromna kwota, ale wierzymy, że się uda. Troje dzieci jest już po leczeniu w USA, rodzice zebrali na to pieniądze. Chcielibyśmy dołączyć do nich.

___________________________________________________________

Pieniądze na leczenie Piotrusia można wpłacać na konta dwóch fundacji:

FUNDACJA RYCERZE I KSIĘŻNICZKI, ul. Zagójska 2/4 /85,
04-101 Warszawa, nr konta:
PKO Bank Polski SA
90 1020 1042 0000 8902 0324 4142
w tytule wpisując: „DAROWIZNA PIOTR WRÓBEL”

FUNDACJA NASZE DZIECI przy Klinice Onkologii w Instytucie Pomnik-Centrum Zdrowia Dziecka,
al. Dzieci Polskich 20 LOK. 120A, 04-730 Warszawa,
Bank PEKAO SA,
konto nr : 76 1240 1109 1111 0010 1163 7630
w tytule „ PIOTR WRÓBEL”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński