- Opiekowałam się nimi najlepiej, jak mogłam. Z własnej pensji szczepiłam, leczyłam i karmiłam. One były otoczone miłością i opieką - mówi w rozmowie z „Głosem” właścicielka gospodarstwa ze Starego Czarnowa.
Wracamy do tematu interwencji w gospodarstwie w Starym Czarnowie, skąd przed świętami organizacje opieki nad zwierzętami odebrały właścicielce ponad setkę zwierząt, głównie psów, ale także kotów, świń, krów i koni.
UWAGA! NIEKTÓRE ZE ZDJĘĆ SĄ DRASTYCZNE!
Z relacji wolontariuszy, którzy zjawili się w miejscu interwencji, zwierzęta żyły w fatalnych warunkach: były głodzone, zamykane w ciasnych i ciemnych pomieszczeniach, schorowane, a nawet żywiły się truchłem innych, które padły w gospodarstwie. Przez trzy dni z gospodarstwa zabierano stworzenia i szukano im domów tymczasowych w całej Polsce.
Zapewnia, że nie głodziła
Właścicielka zwierząt ma zupełnie inne zdanie na ten temat. Zaprzecza temu, żeby psy były głodzone i zjadały siebie wzajemnie. Jak twierdzi w rozmowie z „Głosem”, opiekowała się nimi najlepiej, jak mogła. Kupowała jedzenie, m.in. korpusy z masarni, które według niej uznano za truchło. A to, że ma takie warunki na podwórku, nie jest wyłącznie jej winą, a przede wszystkim pogody.
- Wiem, jak to wygląda, ale ja też żyję w takich warunkach. Nie zaprzeczam, że jest błoto, ale nic na to nie poradzę. Dopiero teraz zrobiło się ciepło i możemy wywieźć obornik. Przecież dobrze wiemy, jaka była pogoda. Ale te psy były szczęśliwe. Czy któryś z tych psów wygląda na głodzonego? Ja telefonowałam do ośrodków, w których teraz się znajdują, i w żadnym nie usłyszałam, żeby pieski były w złej kondycji. Wręcz odwrotnie, powiedziano mi, że jamniki to powinno się nieco odchudzić - mówi Lidia Pięta, właścicielka gospodarstwa.
Pani Lidia zwierzętami opiekuje się od ponad 20 lat. Jak mówi "Głosowi", najpierw miała kilka swoich czworonogów, z czasem zaczęła przygarniać psy na pobyty tymczasowe, później zaczęto jej psy podrzucać: - Znałam każdego psa, wiedziałam, jakie ma upodobania, na co choruje, ile mniej więcej ma lat. Opiekowałam się nimi, robiłam szczepienia, zapewniałam opiekę weterynaryjną. Ale tamci ludzie zrobili ze mnie wariatkę.
To był koszmar
Właścicielka gospodarstwa opowiada, jak wyglądała interwencja z jej punktu widzenia.
- Podobno pieski są zdziczałe, a przecież wszystkie przyjaźnie powitały działaczy tej organizacji. Ale na następny dzień były już wystraszone, bo widziały, co ci ludzie robią - mówi kobieta, która jest lekarzem. - Nawet nie pozwolili mi dolać wody czy zakropić oczu jednemu z sharpejów. Nie słuchali, co mówiłam o chorobach czy o tym, które psy się nie lubią albo które nie są moje. Zabrali jednego psa, który był u mnie w hotelu, a jak właściciele chcieli go odebrać, to usłyszeli, że nie było takiego, później, że piesek jest pod Warszawą i trzeba zapłacić za jego przywiezienie, a tak naprawdę okazało się, że pies jest w Goleniowie.
Pięta zapowiada, że nie zamierza być w całej tej sytuacji bezczynna. Jest po konsultacji prawniczej, zapowiada wizytę w prokuraturze.
- Ci ludzie mieli nakaz wyłącznie na przeszukanie pomieszczeń gospodarczych i mieszkalnych, a oni weszli mi do przychodni. Zdemolowali ją. Przeszukiwali szafki - mówi. - Zabrali paszporty koni, do czego też nie mieli prawa. To oni zrobili to dla pieniędzy. Ja, jak widać, nie dorobiłam się niczego na tej, jak to nazwali, pseudohodowli. Do sprawy wrócimy.
Zobacz także:
Nielegalna hodowla zwierząt w Starym Czarnowie
Nielegalna hodowla zwierząt w Starym Czarnowie / wypowiedź prokurator Joanna Biranowska- Sochalska
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?