MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Gielo: Kontuzja to tylko mała, dodatkowa przeszkoda w karierze

jakub lisowski
Tomasz Gielo
Tomasz Gielo Andrzej Romański/pzkosz.pl
Tomasz Gielo, szczeciński koszykarz grający w Hiszpanii, miał ogromnego pecha. Odniósł paskudną kontuzję w debiucie w nowym klubie. Na parkiet wróci za kilka miesięcy.

Gielo jest wychowankiem KK Wilki Morskie Szczecin, który bardzo sensownie steruje swoją karierą. W wieku 17 lat zdobył z reprezentacją Polski srebrny medal MŚ U-17 w Hamburgu. Biało-czerwoni (kolegą Gieli był m.in. Mateusz Ponitka) przegrali wtedy w finale z USA z obecnymi gwiazdami NBA: Bradleyem Bealem, Michaelem Kidd-Gilchristem czy Andre Drummondem.

Po maturze wyleciał na studia i grę w Stanach Zjednoczonych, a gdy nie otrzymał angażu w NBA (zadebiutował tylko w tzw. Lidze Letniej) przeniósł się do Hiszpanii. Dwa pierwsze sezony spędził w Juventucie Badalona, latem przeniósł się do mocniejszego Iberostaru Teneryfa, z którego zdecydował się odejść… Ponitka (trafił do Rosji).

W 1. kolejce nowy zespół szczecinianina grał wyjazdowe spotkanie z Realem Madryt. W końcówce meczu – gdy kończył kontrę – został sfaulowany, a upadając na parkiet doznał kontuzji kolana.

Nie sposób nie rozpocząć rozmowy od kontuzji...
- Pech. Nic przyjemnego, ale teraz staram się już patrzeć z innej perspektywy. Dobrze wiem, że kontuzje są częścią sportu i teraz trafiło na mnie. Można gdybać, co by się stało, gdyby inaczej ta akcja przebiegała, gdybym kontuzję odniósł na innym etapie kariery czy tego sezonu… Ale jaki to ma sens? Kontuzji nie da się przewidzieć, nie da się nic cofnąć. Skupiam się, by wrócić do pełni zdrowia. Operacja jest już za mną, pierwsze dni po zabiegu to głównie odpoczynek, a w przyszłym tygodniu będę miał ściągane szwy i tak naprawdę rozpocznę już rehabilitację. Wszystkie swoje siły fizyczne i mentalne przygotowuję właśnie pod nią, bo wiem, że chcę wrócić do sportu, wiem, że moja forma może być nawet jeszcze lepsza niż przed kontuzją. Tłumaczę sobie, że przede mną po prostu dodatkowa, mała przeszkoda, którą spokojem i cierpliwością muszę obejść.

Klub zaproponował Panu pracę z psychologiem czy jednak samodzielnie ułożył Pan sobie wszystko w głowie?
- Ciężka kontuzja to bardzo trudna sytuacja dla sportowca i tym bardziej trzeba być bardzo szczery wobec siebie. Wydaje mi się, że ze swoim podejściem nie będę miał żadnego problemu, nie zniechęciłem się do grania, więc i nie potrzebowałem żadnej dodatkowej pomocy. Zdaję sobie sprawę, że w czasie tej rehabilitacji przyjdą trudniejsze dni, poczuję zniechęcenie, ale przejdę przez ten żmudny okres. Jestem życiowym optymistą i tak samo patrzę na obecną sytuację. Wierzę, że ten pech może skończyć się jedną, dobrą historią i na tym się skupiam. Oczywiście nie jestem w tym sam. I przed operacją i po operacji klub cały czas się o mnie troszczył, co chwilę ktoś jest ze mną. Także mój hiszpański agent był ze mną w Madrycie i też starał się załatwić różne sprawy.

W mediach społecznościowych widać, że nikt o Panu nie zapomniał.
- To cieszy. Latem podpisałem kontrakt na dwa lata, wchodziłem do zespołu, dobrze się tu czuję i taka pomoc na pewno jest budująca. Czuję też ogromne wsparcie ze strony kibiców. Otrzymuję ogromną ilość wiadomości ze wsparciem. Najwięcej tego było zaraz po kontuzji. Mecz był transmitowany, więc „zasięg” kontuzji był ogromny i zewsząd przychodzą słowa otuchy. To dla mnie dodatkowa motywacja, by ciężko pracować i dla tych fanów i osób wrócić. Byłem już na meczu chłopaków po operacji. Żartuję sobie z kolegami, że bez gry otrzymałem owację na stojąco. To było bardzo miłe.

Pewnie do tej kontuzji by nie doszło, gdyby obrońca Realu odpuścił i nie próbował zatrzymać Pana w kontrze. Czy za swoje przewinienie został choćby ukarany faulem?
- Nie pamiętam z boiska, a na filmiku, który oglądałem już kilkanaście razy nie widziałem. To był zbieg złych okoliczności, ale nie szukam teraz winnego czy nie gdybam, czy mógłby inaczej bronić. Takie „gdyby” czy „jeśli” byłoby najgorsze w sytuacji, w której teraz jestem i przed tym, co mam wykonać. Mam kontuzję, za mną operacja, a przede mną rehabilitacja. Kwestia faulu jest dla mnie zamknięta.

Facu Campazzo przyjechał do szpitala, wysłał sms z przeprosinami?
- Ale trzeba zwrócić uwagę na to, że on się w tej sytuacji potknął. Przecież nie zaplanował sobie tego, że straci równowagę i wpadnie pode mnie. Nikt nie gra w koszykówkę, by tak faulować. Ja nie chcę nawet podejmować takich dyskusji. Owszem, rozmawialiśmy, pretensji żadnych nie mam, żaden niesmak nie pozostanie i nie dłubię historii, gdzie jej nie ma.

Pana historia z kontuzją przypomina tę bardziej znaną – Gordona Haywarda: transfer do Boston Celtics, duże oczekiwania, pierwszy mecz i paskudna kontuzja. Inna niż u Pana, ale…
- W szpitalu miałem trochę czasu, różne myśli przebiegały po głowie i zacząłem szukać podobnych sytuacji do mojej. Szukałem zawodników, którzy mieli podobnego pecha w debiucie w nowym zespole, szukałem zawodników o podobnych kontuzjach. Historie już znam i wiem, że to jeden z wielu urazów, które mogą się przytrafić sportowcowi. Wiem też, że w życiu można mieć o wiele większe problemy niż kontuzja kolana. Nie załamuję się, mam wysoko podniesioną głowę, mam bardzo duże wsparcie począwszy od rodziny, kolegów, kibiców i klub. Uważam, że w przeciągu kilku miesięcy jestem w stanie wrócić do pełni zdrowia i nawet być jeszcze lepszym. Chcę uprawiać koszykówkę na bardzo wysokim poziomie.

Jakie są rokowania? Pół roku przerwy w grze?
- Nie mam takich wytycznych. Wszystko będzie zależeć od tego, jak będzie przebiegać rehabilitacja. Mam całkowicie zerwane więzadło rzepki i organizm potrzebuje bardzo dużo czasu, by się zregenerować. Podchodzę do tego, że każdy kolejny dzień będzie mnie przybliżał do powrotu na parkiet. Nic innego w głowie nie mam. Czy to będzie 4 czy 6 miesięcy to nie ma większego znaczenia. Wiem, że jestem jeszcze młody, wiem, że lata gry przede mną i mnóstwo spotkań do wygrania. Kontuzja będzie tylko wycinkiem w tej karierze.

Selekcjoner reprezentacji też dzwonił?
- Tak, nie tylko zresztą Mike Taylor, ale i inni członkowie sztabu kadry. Każdy na swój sposób stara się pomóc, podpowiedzieć, coś doradzić. Z kadry też jest wsparcie. Jesteśmy w stałym kontakcie. Zapewniam wszystkich, że jestem w dobrych rękach.

Pechowo rozpoczął Pan trzeci sezon w Hiszpanii. Były pomysły, by zmienić kraj czy chciał Pan zostać w lidze ACB?
- Gdy kończył się poprzedni sezon zastanawiałem się nad różnymi opcjami, ale doszedłem do wniosku, że chcę pozostać w Hiszpanii. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czy zostanę w Juventucie Badalona czy zmienię klub. Miałem opcję przedłużenia kontraktu o rok z Juventutem, ale wtedy pojawiła się bardzo atrakcyjna oferta z Teneryfy. Długo się nad tym nie zastanawiałem, bo wiedziałem, że trener Iberostaru mnie chce i działacze też mnie namawiali od dłuższego czasu. Dla mnie było to postawienie kolejnego kroku do przodu, szansa na rozwój na jeszcze wyższy poziom poprzez występy w lidze hiszpańskiej oraz w europejskich pucharach. Podpisałem kontrakt na dwa lata, więc mam dość spokojną głowę. Po kontuzji rozmawialiśmy, usłyszałem, że spokojnie będą na mnie czekać i wciąż na mnie liczą, ale mam wrócić wtedy, gdy będą na to gotowy.

Jakie miał Pan zadania postawione przez nowego szkoleniowca?
- Nasz trener Txus Vidorreta wrócił do Teneryfy po rocznej pracy w Walencji. Dwa lata temu wygrał z Iberostarem Ligę Mistrzów, więc to trener doświadczony, z bardzo dużą wiedzą, a jednocześnie bardzo bezpośredni w pracy. Rozmawialiśmy, mówił mi jak mnie ocenia z występów w Juventucie i podkreślał, że liczy na moją energię, którą potrafię dać drużynie. Liczył na moje postępy i zaangażowanie w defensywie oraz ofensywie. W jego zamyśle nie miałem być jednostronnym zawodnikiem. Chciał mi ułatwić wejście do zespołu poprzez danie mi prostych boiskowych zadań. W okresie przedsezonowym wszystko szło świetnie, drużyna jest naprawdę mocno, dobrze się w niej odnajdywałem i wiem, że nawet beze mnie będziemy wygrywać. To nie jest tylko grupa koszykarzy, która przychodzi do pracy w klubie. Stworzyliśmy fajną atmosferę, lubimy z sobą spędzać czas nawet po treningach. To też będzie mnie motywować, by jak najszybciej wrócić do zespołu.

Rozmawiał Jakub Lisowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński