Centralne miejsce w skromnym pokoju na plebani, gdzie mieszka Mariusz Ambroziewicz, wikariusz parafii katedralnej w Koszalinie, zajmuje wielka mapa Europy. Na niej oznaczone są trasy, które ksiądz już pokonał. Obok są daty.
- Nigdy nie liczyłem, ile kilometrów przejechałem. Wyprawy już tak. Ta będzie szesnastą - mówi zakonnik.
Kiedyś to była wolność
Najdłuższy wyjazd był w 1997 roku. Po przejechaniu 5 tys. kilometrów rowerzyści dotarli do Afryki - ich metą była Ceuta.
- Cała wyprawa trwała dwa miesiące. Jechało kilku kleryków i młodzież. A ja uczyłem się, jak to jest jechać w grupie - wspomina ksiądz Mariusz.
Wcześniej jeździł tylko z kolegą.
- To była prawdziwa wolność. Wtedy nie było komórek, nasi rodzice mogli się tylko domyślać, gdzie jesteśmy. Pierwszy raz wyruszyłem w Polskę, kiedy skończyłem 18 lat. Wcześniej, bo już w podstawówce, dostałem rower i zapisałem się do PTTK. Wszystko, żeby tylko jeździć - opowiada.
Ksiądz organizował wyprawy do Kijowa, Moskwy, objechał Bałtyk. 6 sierpnia sprzed koszalińskiej katedry wyruszy z młodzieżą do czarnogórskiego Kotoru. Przemierzą Polskę, Czechy, Słowację, Węgry, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę. W sumie 2 tys. kilometrów. Dlaczego wikariusz wybrał właśnie ten cel podróży?
- Bo tam jest ciepło! - odpowiada z uśmiechem. - W zeszłym roku, kiedy okrążaliśmy Bałtyk, strasznie zmarzliśmy. A na południu fajnie się jeździ, jest egzotycznie, a ludzie są sympatyczni i otwarci.
Cieszmy się życiem!
Wycieczka to nie jedyny cel wyprawy. Ośmiu młodym rowerzystom Ksiądz chce pokazać coś jeszcze - religijny wymiar świata.
- Całe nasze życie jest pielgrzymowaniem. Najważniejszy cel wyprawy to cieszyć się życiem, które dostaliśmy od Stwórcy. I całym światem, który stworzył. A świat to przecież jedno wielkie sanktuarium - mówi ojciec Mariusz.
Rowerzyści odwiedzą po drodze różne miejsca kultu - pierwszym będzie Skrzatusz, potem Jasna Góra, Piekary Śląskie. W drodze powrotnej pojadą do Medziugorie.
Koszty blokują
Z księdzem pojedzie osiem osób - z Koszalina, Kołobrzegu, Białogardu i Gdańska. Najmłodszy rowerzysta ma 17 lat. Najstarszy jest ksiądz - 37 lat.
- Początkowo na wyjazd pisało się więcej osób, ale, cóż, wszystko rozbija się o koszty. Jeśli nie ma sponsorów, cena wyjazdu wzrasta. I to blokada dla młodych ludzi. Szczególnie, jeśli muszą zacząć od zera. Od kupna roweru, usprzętowienia się - mówi Mariusz Ambroziewicz.
Cały wyjazd kosztuje 1,5 tys. złotych od osoby. Ale jeśli znajdą się sponsorzy, to obniży to koszty.
Trzeba jeszcze kupić strój - około 300 złotych. I to najlepiej dwa lub trzy komplety, bo przez noc spodenki mogą przecież nie wyschnąć.
Ksiądz szuka sponsorów, bo wie, że w młodych warto inwestować.
- A w naszych czasach występuje potworna patologia - podkreśla. - Są wakacje, młody człowiek idzie do pracy, do garów, 31 sierpnia kończy pracę, jest zniszczony, zmęczony po wakacjach i niczego nie przeżył - mówi wikariusz.
Ostro trenują
Jadą głównie ministranci. Ale nie tylko. Marek Anysz pochodzi z Olsztyna. Księdza poznał w Młodzieżowym Ośrodku Adaptacji Społecznej w Koszalinie, gdzie trafił za "błędy młodości". Ksiądz w "poprawczaku" jest nauczycielem, katechetą, wychowawcą.
- Pamiętam, jak przyszedł na zajęcia z tą swoją mapą. Zaczął opowiadać o podróżach, pokazał zdjęcia. To mnie zainspirowało. Pomyślałem, że muszę kiedyś pojechać. Zrobić coś ze swoim życiem. I udało się. Dostałem zgodę na wyjazd za dobre zachowanie - opowiada 19-latek. Od kilku tygodni trenuje. Przejeżdża codziennie 30 kilometrów. Więcej nie może. Jeszcze przez rok nie będzie w pełni wolny.
Kolejny uczestnik wyprawy pokonuje codziennie 100 kilometrów. - Ksiądz pożyczył dla mnie rower, więc od miesiąca ostro trenuję - mówi 17-letni Maciej Szperling z Koszalina. Czy po takim dystansie jest zmęczony? - Jak jadę sam, to nie. Ale kiedy jadę z księdzem, padam z nóg. Takie tempo narzuca!
Wyjeżdża chłopiec, wraca mężczyzna
I będzie tak codziennie, bo rowerzyści będą musieli pokonać około 200 kilometrów każdego dnia.
- Zawsze mówię członkom swojej załogi, że słabość trzeba pokonać, że uda się im przetrwać. Kiedyś mama wysłała na wyprawę z nami swojego 16-letniego syna. Przyszła do mnie przed wyjazdem i powiedziała, że ogromnie się o niego boi, bo to taka... niezdara. Powiedziałem jej, że syn wróci innym człowiekiem. I tak się stało. Potem ta mama mi powiedziała, że jest zbyt samodzielny! - uśmiecha się ksiądz Mariusz.
Rowerzyści nie tylko muszą walczyć ze zmęczeniem. W Bośni temperatura przekracza dziś 40 stopni Celsjusza. Wiatr przy zjazdach z gór potrafi parzyć. Trzeba będzie też uważać na rośliny. To przez ich ostre kolce można złapać gumę nawet kilkanaście razy dziennie.
- Roślinność na południu Europy może przebić nawet niezniszczalne opony. A to najbardziej opóźnia drogę, bo co pół godziny trzeba się zatrzymywać i łatać - opowiada zakonnik.
A przy rowerach trzeba robić wszystko samemu.
- I jesteśmy w stanie to zrobić. No może oprócz spawania ramy, bo nie mamy spawarki - uśmiecha się ksiądz.
Zresztą załoga jest w stu procentach samowystarczalna. Sami robią posiłki. Zjeść muszą dużo, bo spalą nawet 6000 kalorii dziennie, a rano trzeba wstać i jechać dalej.
- Oglądając Tour de France można zobaczyć, że kolarze ciągle sięgają do kieszonki. Praktycznie od pierwszych minut wyścigu. Cały czas uzupełniają zapas energii - mówi wikariusz Ambroziewicz. Czy jego ekipa też będzie wspomagać się takim wynalazkiem, jak żel energetyczny? - Nas na to nie stać - odpowiada.
Rowerzyści muszą też uważać, by nie odwodnić organizmu. Będą pić około 10 litrów wody dziennie. Ksiądz ich będzie pilnować. W planie mają jeden dzień odpoczynku - w Budapeszcie. Mięśnie będą się regenerować, a rowerzyście zwiedzą miasto.
Złodzieje w Rzymie
A gdzie będą nocować podczas wyprawy?
- W namiotach, ale też w parafiach, klasztorach. Wiele rzeczy ustala się w trasie. W 2005 roku jechaliśmy do Medziugorie i od Wrocławia do Zadaru padało. Pamiętam, że nie pozwolono nam zrobić śniadania pod taką wiatą przy barze. Jedliśmy więc kanapki w pełnym deszczu. I wtedy przyjechali do nas dziennikarze z lokalnej gazety. Zrobili wywiad i... nakręcili nam po drodze dwa następne noclegi - opowiada ksiądz.
Ludzie, których spotyka w drodze są bardzo różni. Chcą pomóc, dają nocleg i gościnę, inni przeganiają.
- Tylko raz nas okradli. I to w Rzymie! Przy katakumbach, przy cmentarzu pierwszych chrześcijan. Złodzieje włamali się do busa, którym jechały nasze bagaże. Na szczęście to już było pod koniec wyprawy, a rabusie byli mało umiejętni. Wielkich szkód nam nie wyrządzili - opowiada Mariusz Ambroziewicz.
A kiedyś w Zadarze... ksiądz musiał zakazać rękawy i stanąć w obronie rowerzystów. Grupa pijanym awanturników zaatakowała obozowiczów. Na to też się trzeba przygotować.
Głód przygody
Na co jeszcze? Czego boją się uczestnicy wyprawy?
- Że wysiądę w środku, nogi nie wytrzymają i trzeba będzie dalej busem jechać - mówi Marek Anysz. - Kryzys może przyjść, szczególnie, jeśli ktoś jedzie na początku peletonu. Zużywa najwięcej energii, bo "robi wiatr dla wszystkich". Dwa takie dni i na trzeci nie da rady. Dlatego trzeba się zmieniać.
W sprzęt chłopaki wierzą. A jeśli coś się popsuje - jest mechanik. W osobie księdza oczywiście. Kiedy podróż będzie dobiegać już końca, zaczną się rozmowy. O kolejnej.
- Prawda jest taka, że najwięcej w życiu zobaczyłem z roweru. I świat najdogłębniej poznałem z roweru. Młodzi ludzie łapią głód przygody i już w drodze powrotnej wymyślamy, gdzie pojedziemy za rok - mówi ksiądz Mariusz. Czy sam ma jakieś wymarzone miejsce? - Nie. Patrzę na mapę i decyduję. To jest tak, że na historii uczyłem się o Krymie. Potem chciałem zobaczyć jak tam jest. I zadecydowałem - wsiadłem na rower i pojechałem - odpowiada i przyznaje: - Człowiek, który składa mi rowery, pan Antkowiak z Wałcza, powiedział mi kiedyś: - Ksiądz uzależniłeś się. I tak właśnie jest!
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?