Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przemysław Kowalewski, trzeci muszkieter szczecińskiego kryminału i jego najnowsza powieść

Małgorzata Klimczak
Małgorzata Klimczak
Bartosz Pussak Photography
Trzeci muszkieter szczecińskiego kryminału - Przemysław Kowalewski, na początku wcale nie był wielbicielem tego gatunku. To przyszło później i okazało się strzałem w dziesiątkę. Dziś tworzy intrygujące fabuły bazując na historii naszego miasta.

W swojej pierwszej książce zdecydował się pan sięgnąć po historię bardzo znaną, opisywaną i nawet ekranizowaną, czyli historię rzeźnika z Niebuszewa. Dlaczego?

- Na początku chciałem napisać o historii Szczecina po 1945 roku. Temat rzeźnika z Niebuszewa pojawił się u mnie jako drugi. Pomyślałem sobie, że skoro bohaterem miałby być Szczecin, to największą tajemnicą tamtego okresu właśnie rzeźnik z Niebuszewa. To jest tak niesamowita i tajemnicza historia, działająca na wyobraźnię, że aż się prosiła by się w nią zanurzyć. Penetrując zakamarki archiwów, natknąłem się na inne nieznane mi wcześniej fakty. Odkryłem, że przy obecnej ulicy Bandurskiego był obóz pracy dla jeńców wojennych, a ja tam mieszkałem przez całe dzieciństwo. Jak pogrzebałem w dokumentach i wspomnieniach osób, który były w tym obozie, to pomyślałem, że to miasto ma naprawdę wiele nieodkrytych tajemnic. Ludzie, którzy wychodzili po wojnie z tych obozów pracy, byli esencją tego miasta. Potem często dochodziło do konfliktów między nimi a pionierami, którzy przyjeżdżali do Szczecina. To był zlepek szalenie ciekawych losów, ale potrzebowałem czegoś, co byłoby łącznikiem, punktem wyjścia. Zatem zanurzyłem się w historię Józefa Cyppka i zacząłem zbierać materiały dotyczące tej zbrodni. Sięgnąłem po książkę Jarosława Molendy i zobaczyłem, ile tam jest ciekawych dokumentów. To Molenda zarysował tajemnicę. To on zainspirował mnie do zbudowania alternatywnej wersji śledztwa, które wyjaśnia to wszystko czego władza komunistyczna obawiała się najbardziej.

Na przykład, że Cyppek niekoniecznie był rzeźnikiem.

- Molenda postawił taką tezę. Jeżeli Cyppek nie był rzeźnikiem, to kto? I to właśnie mnie zaintrygowało. Tak powstał „Kozioł”. Zależało mi jednak, by w książce przemycić jak najwięcej autentycznych historii, opowieści bohaterów tamtych dni. Wpadłem więc na pomysł, by świadkowie, których przesłuchiwali śledczy, mówili autentycznym głosem pionierów. Mówili ich słowami. Nietrudno było znaleźć wiele wspomnień z tamtych dni, które pasowałyby do scenariusza przesłuchań. Postaci opowiadają zatem o trudach podróży na tereny tzw. ziem odzyskanych, o tym jakie były kłopoty ze zdobyciem pożywienia czy o warunkach mieszkaniowych. Akcja książki dzieje się w kilku odcinkach czasowych. Widzimy Szczecin zaraz po wojnie, przyglądamy się śledztwu w roku 1952 i wracamy do współczesności, czyli roku 1957. W tym czasie Szczecin jest świadkiem wielu wydarzeń, które uznałem, że warto wpleść w fabułę opowieści. Zamieszki i atak na konsulat radziecki w 1956 roku czy zamieszki spowodowane morderstwem, którego dokonał pijany sowiecki żołnierz pod barem Szczecinianka. Jeżdżę po zniszczonych ulicach miasta, przywołuję szemrane knajpy, bar Zacisze, gdzie przesiadywała bandyterka Szczecina. Recenzenci piszą, że książki Kowalewskiego to współczesny western. Trochę tak było. Po wojnie Szczecin dla wielu był Dzikim Zachodem.

A wracając do rzeźnika z Niebuszewa, dokumenty prowadzą nas do jeziora Rusałka.

- Cyppek podczas śledztwa zeznał, że odciętą głowę swojej ofiary wrzucił do jeziora. Mówiło się również, że w toku śledztwa spuszczono wodę z jeziora Rusałka i odnaleziono tam kilkanaście dziecięcych czaszek. To nie prawda. Cyppek nie zabijał dzieci i nie robił z nich wkładu do bigosu. A przynajmniej dokumenty tego nie potwierdziły. Rzeźnik z Niebuszewa stał się po prostu miejską legendą. Faktycznie niektóre wątki poboczne nie zostały sprawdzone przez milicję. Nie przesłuchano kluczowych świadków, nie zebrano podstawowych dowodów. Pośpiesznie skazano człowieka, który był mordercą, ale nie chciano z pewnych powodów drążyć sprawy.

To były czasy, kiedy milicja chciała mieć szybki efekt, a on im pasował do sprawy.

- Śledztwo trwało jeden dzień. Sprawa trafiła do sądu i w ciągu tygodnia sąd wydał wyrok śmierci. Milicjanci podczas śledztwa nie pobrali odcisków palców, nie zbadano grupy krwi na przedmiotach i ciuchach Cyppka. Milicja chciała sprawę jak najszybciej zamknąć. Ale ta sprawa miała więcej wątków. Molenda w swojej książce wskazuje, że do Cyppka przychodził wysoko postawiony funkcjonariusz UB. Dlaczego do ślusarza pracującego w zajezdni tramwajowej przychodził funkcjonariusz komunistycznego państwa? Molenda wysnuł tezę, że Cyppek mógł być współpracownikiem bezpieki. Tych zagadkowych okoliczności jest o wiele więcej.

W przypadku książki „Szóstka” też bazuje pan na autentycznej historii, może bardziej konkretnej, ale tu również pojawiają się różne niewiadome.

- Czytają o katastrofie tramwaju linii nr 6 odkryłem, że sprawa była nieoczywista, funkcjonowały różne teorie spiskowe, że to nie był wypadek, tylko celowe działanie. W Szczecinie niemal wszyscy znają tę historię. Przygotowując się do napisania tej książki przeczytałem niemal wszystko, co napisano na temat tej katastrofy. 7 grudnia 1967 roku tramwaj linii 6 jadący w kierunku Gocławia minął Bramę Królewską i zjechał w dół ulicą Wyszaka, po lewej stronie minął kościół świętego Piotra i Pawła, i kiedy miał zakręcić w lewo doszło do katastrofy. Ten zakręt był bardzo niebezpieczny. Motorniczy nie lubili tego miejsca. Rozpędzony do dużej prędkości i przeładowany skład, na ostrym zakręcie w lewo, wyskoczył z szyn. Pierwszy wagon przewrócił się, a drugi wskutek uderzenia o słup trakcyjny dodatkowo przełamał się na dwie części. Tramwaj był zatłoczony; drzwi obwieszone tzw. winogronami, czyli pasażerami uczepionymi do drzwi z ich zewnętrznej strony. W trzech wagonach znajdowało się ok. 500 pasażerów. Niektórzy z nich zostali dodatkowo poszkodowani (lub nawet zabici) już w trakcie akcji ratowniczej: podnoszony przez dźwig tramwaj zerwał się z liny i z wysokości kilkudziesięciu centymetrów spadł na rannych leżących na skwerze. Władze podjęły decyzję o blokadzie informacyjnej. W „Kurierze Szczecińskim” pojawiła się krótka relacja, a następnego dnia już tylko zdawkowy komunikat, z którego wynikało, że komisje badają przyczyny katastrofy. Dlaczego państwo chciało ukryć informację o wypadku? Do wypadków przecież dochodzi często. Pojawiła się teoria, że nie był to przypadek. W tym czasie w PZPR walczy ze sobą dwie frakcje. Być może jedna chcąc zdyskredytować tą będącą przy władzy, posunęła się do kroku, który miał wzburzyć mieszkańców i doprowadzić do zmiany władzy w mieście.

Moczarowa.

- Moczarowa była trzecią frakcją, która raczej przyglądała się tym wydarzeniom, przygotowując się do marca 1968 roku. W otwartym konflikcie były ze sobą frakcje „puławian” i „natolińczyków”. Nie zagłębiałem się jednak w historie konfliktów w partii komunistycznej, bo właściwie były bez znaczenia dla losów Polski. Stworzyłem alternatywną historię śledztwa w sprawie katastrofy, która była tłem dla fotografii mojego miasta w przełomowym roku 1968.

Szczecin jest ciekawym miastem do opisywania i można różnie o nim pisać, ale konwencja pana książek jest kryminalna. To miłość do tego gatunku?

- Kiedy zacząłem pisać „Kozła”, w ogóle nie planowałem, że to będzie kryminał. Właściwie poza Hermanem nigdy wcześniej nie czytałem polskich kryminałów. Inaczej było z książkami zachodnich autorów. Powieści Jo Nesbo i Stiega Larssona zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Dopiero gdy moje książki trafiły do księgarń i okazało się, że cieszą się ogromną popularnością, zacząłem nadrabiać braki i czytać polskich kryminalistów: Stelara, Chmielarza czy Siembiedę. Okazało się, że są równie świetni. Co do mnie? Nie piszę współczesnych historii kryminalnych. Tak dużo jest ich w popkulturze, że nie ma sensu się przepychać. Z pewnością są lepsi ode mnie. Co innego, gdy wracamy do niedalekiej przeszłości, do miejsc, które znamy i odkrywamy tajemnice, które z jakichś powodów zostały przed nami ukryte. Lubię bohaterów, którzy zmagają się z systemem prawnym czy politycznym. Ze skorumpowaną i nieuczciwą władzą z demonami przeszłości, których źródłem jest nie tylko osobista historia, ale też ta duża, wspólna historia.
Moim bohaterem jest moje miasto. Opowiadam historie szczecińskie, które nie zostały spuentowane albo wokół których nadal unosi się aura tajemniczości. Od zawsze chciałem przeczytać, o Szczecinie jako miejscu, pełnym niesamowitych historii, ukrytych skarbów, tajnych spisków oraz mrocznych bohaterów posiadających wyjątkowe umiejętności. Szczecin to skarbnica takich historii, trzeba było je tylko ubrać w oryginalną konwencję. Właściwie odświeżyć szczegóły. Piszę zatem książki, które sam chciałbym przeczytać.

Jakie szczecińskie wydarzenia pojawia się w kolejnych książkach?

- 6 marca będzie premiera trzeciej części przygód Ugne Galanta pt. „Sierociniec”. Akcja dzieje się w Szczecinie w połowie lat siedemdziesiątych. Historia, którą opowiadam oparta jest na kanwie prawdziwych wydarzeń i opisuje pewien proceder, który trwał aż do początku lat dziewięćdziesiątych. Inspiracją dla tej książki była prawdziwa historia, którą usłyszałem od bliskiej mi osoby. Zacząłem swoje prywatne śledztwo i wpadłem na ciekawą informację, okazało się, że po upadku komunizmu i zmianie władzy w Polsce profesor Adam Strzembosz, podsekretarz w Ministerstwie Sprawiedliwości w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, zlecił zbadanie przypadków nieprawidłowości podczas adopcji zagranicznych. Z raportu wynikało, że w komunistycznej Polsce dochodziło do masowej sprzedaży dzieci za granicę. Nikt nad tym nie panował. W „Sierocińcu” sprawę wyjaśnia zespół złożony z bohaterów „Kozła” i „Szóstki”

Rozumiem, że myśli pan o następnej książce, jeszcze nie napisanej.

- Kolejna to już będzie kryminał, dalsze losy Ugne Galanta, bohatera dwóch pierwszych powieści, który prowadzi śledztwo na temat dziwnych zabójstw, do których dochodzi na terenie Niebuszewa i Warszewa.

Mamy teraz w Szczecinie trzech muszkieterów: Hermana, Stelara i Kowalewskiego.

- Daleko mi do Hermana i Stelara. To są topowi pisarze w Polsce. Ambasadorzy marki „Szczecin”. Zawsze chętnie się z nimi spotykam przy różnych okazjach.

Przemysław Kowalewski

Dziennikarz, samorządowiec, nauczyciel akademicki. Absolwent Uniwersytetu Szczecińskiego i stypendysta University of Exeter w Wielkiej Brytanii. W latach 2015-2017 prowadził zajęcia w Wyższej Szkole Zarządzania j im. Bogdana Jańskiego w Szczecinie. Współredagował książkę „Europa jutra. Stany Zjednoczone Europy czy Europa Ojczyzn” wydanej w 2022 przez Fundację Europejską. Wolne chwile dzieli pomiędzy rower, rolki, bieganie i morsowanie a przegadane wieczory z przyjaciółmi przy pełnym kuflu bosmana z grungem w tle. Pierwsza powieść pt. „Kozioł" spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem czytelników. Jeszcze większym powodzeniem cieszyła się jego kolejna powieść pt. „Szóstka”, która jest kontynuacją losów Ugne Galanta i zespołu śledczych. W październiku 2023 nagrodzony BETONEM 2023 w kategorii SZCZECIŃSKI TWÓRCA POPKULTURY.

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński