MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ornacka: Dla takich jak oni jest śmietnik historii, przez wzgląd na pamięć ich ofiar

Michał Elmerych
Michał Elmerych
Ewa Ornacka, autorka setek tekstów o polskiej przestępczości zorganizowanej, współprowadząca program "Alfabet mafii" i prowadząca "Kobiety mafii", autorka scenariusza do filmu "Skazana" i autorka książek poświęconych polskim gangsterom. W rozmowie z Michałem Elmerychem zastanawia się co ci, którzy skrzywdzili setki ludzi robią w naszej przestrzeni publicznej. Pierwsze teksty o szczecińskich gangsterach napisała dla "Głosu Szczecińskiego"

Mam takie wrażenie, że kiedyś zasnąłem, a potem obudziłem się w połowie lat 90. W telewizji króluje Nikoś, Słowik wraca na salony przed galą MMA. O co chodzi?

- Szefowie gangu pruszkowskiego wychodzą z więzienia po chyba już drugich czy trzecich swoich wyrokach, bo przecież za kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą zostali skazani i wyszli parę lat temu.

Ale nie przestali działać.

- Jeżeli mówimy o Słowiku, to szczecińska prokuratura regionalna zamknęła go na kolejne lata za aferę vatowską. Teraz z tego co wiem, też ma na karku problemy. Narobił ich sobie w więzieniu na warszawskiej Białołęce, gdzie stworzył zorganizowaną grupę przestępczą.

W więzieniu?

- Korumpował poprzez swoich prawników funkcjonariuszy służby więziennej, dostarczał narkotyki do cel, tak to mniej więcej wygląda z materiału zebranego przez śledczych. No, ale kiedyś tymczasowe aresztowanie się kończy, wyroki zasądzone też się kończą i ludzie tacy jak Słowik wychodzą na wolność. Według człowieka, który odbierał Słowika z więzienia, Słowik jest bez pieniędzy, więc wiadomo, że będzie próbował zarabiać. Patrząc na to show, które przewija się w tej chwili w mediach, można faktycznie puknąć się w czoło i zadać sobie pytanie, czy żyjemy w normalnym świecie? Skoro jednego z bossów Pruszkowa sadza się na tronie, gra mu się muzykę z „Ojca Chrzestnego” i robi się z niego twarz podobno poważnej imprezy sportowej. Nie znam się na MMA, nawet parę dni temu nie wiedziałam jeszcze kim jest pan Marcin Najman, no ale od lat wiem kim jest Andrzej Zieliński ps. Słowik, czym był Pruszków!

Przypomnijmy…

- To nie byli „chłopcy w ferajny”, fajni kolesie gdzieś tam z kilku dzielnic warszawskich, tylko to była gangrena, która się rozlała po całej Polsce, tak jak niedawno powiedział generał Adam Rapacki, który ich jako policjant, jako szef policji łapał i to nie tak od razu, bo przecież kilka lat trwały łapanki na tych właśnie facetów pruszkowskich. Generał Adam Rapacki powiedział, że trzeba pamiętać, że ci ludzie nie byli skazywani za to, że przeszli na czerwonym świetle po pasach, tylko trafiali do więzienia za całą masę przestępstw, które dotykały normalnych ludzi, czyli handel narkotykami, kradzieże samochodów, haracze, wymuszenia. Przypomnijmy sobie w ogóle co się działo w latach 90-tych. Na warszawskiej Starówce, kiedy haraczowano restauratorów, bo nie chcieli się dzielić z mafią, jak puszczano z dymem pierwsze biznesy młodych ludzi, bo przecież tamte lata to był początek także dla obecnej klasy biznesu w Polsce i po prostu Pruszków to była ściana, o którą się wielu rozbiło. A teraz celebrujemy wyjścia takich ludzi z więzienia, sadzamy ich na tronach, gramy im patetyczną muzykę i po prostu zachowujemy się jak klakierzy. Dla mnie to jest niepojęte.

W sieci szybko można znaleźć, kim byli ludzie z Pruszkowa czy Wołomina. Ale też ze Szczecina…

- Ja i ty przede wszystkim pamiętamy lata 90. Sami zresztą byliśmy autorami relacji radiowych, prasowych, telewizyjnych o wyczynach takich grup właśnie jak Pruszków. Zresztą przecież pamiętamy świetnie, że Szczecin też nie był wolny od takiej przestępczości, bo mieliśmy swój gang i to niekoniecznie bardzo lokalny, bo przecież organizacja, którą kierował Oczko była powiązana z Pruszkowem. I jak się tutaj coś działo, co było nie na rękę naszym szczecińskim gangsterom to przyjeżdżał Pruszków i robił porządki, ale mamy już w tej chwili pokolenie ludzi, którzy wychowali się właściwie na książkach, mojego kolegi Artura Górskiego, który razem z Masą, czyli świadkiem koronnym Jarosławem Sokołowskim opisywał te lata 90 w taki barwny sposób, że rzeczywiście miało się czasami wrażenie, że to taka kalka filmów takich jak „Chłopcy z ferajny”. Tam wszystko było fajnie. Oni tworzyli super grupę i wspierali się, no czasami ginęli, czasami leczyli rany, ale zawsze byli razem i było świetnie. Nie wiem, może młodzi ludzie szukają tego typu wzorców? Trudno mi mówić, bo ja mam w tej chwili 57 lat, moja córka ma 32 lata i doświadczenia w prokuraturze jako asystent prokuratora, więc moje patrzenie na ten świat jest trochę inne.

Nie uciekniemy od obecności byłych gangsterów w mediach?

- Z jednej strony właściwie to mogę powiedzieć i to nie jest jakiś hurraoptymizm, ale wolę, żeby gangsterzy pokroju Masy, Słowika czy Oczki rozwijali działalność w internecie czy na jakiejś komercyjnej imprezie, niż na ulicach naszych miast. Bo przynajmniej tutaj z ich strony nam już nic nie grozi. Nie musimy oglądać gali MMA albo odpalać filmików na youtubie, gdzie podstarzali panowie opowiadają, jak to było, kiedy rządzili miastem i kiedy mieli mnóstwo pieniędzy i kobiety na zawołanie. Oni się zresztą kłócą na tych portalach internetowych i kanałach youtuberskich. Wygrażają sobie, a potem się godzą i umawiają właśnie na jakieś walki MMA. Po prostu mają swój świat. I może lepiej niech oni to robią rzeczywiście w Internecie, niż w realu. To jest może nawet dobra strona całego tego zjawiska, ale po prostu budowanie im wizerunku fajnych facetów, którzy mieli ciekawe życie to jest moralnie naganne.

Stawiasz odważną tezę, pozwalając im żyć tym swoim życiem w Internecie.

- Ja bardzo bym chciała, żeby ci ludzie wylądowali na śmietniku historii. To jest moje marzenie i myślę, że ofiary tych ludzi, patrząc na to, co się dziś wyprawia, jak się właśnie celebruje wyjścia z więzienia kolejnych gangsterów, nie tylko przecierają oczy ze zdumienia, ale mogą mieć deja vu, że mafia powraca. Dla mnie to takie kopanie po raz drugi ludzi, których życie się złamało, których biznesy, tak jak mówiłam, poszły z dymem. I to byłoby idealne, gdyby już ten śmietnik historii to był tak, jak u nas w komputerze kosz na pulpicie. Ale spróbujmy na to spojrzeć realnie. Kiedyś Paweł Moczydłowski, były szef więziennictwa, parokrotnie w swoich wypowiedziach publicznych podkreślał, że więzienie to nie jest taki kibelek, w którym można spuścić wodę i śmieci lądują gdzieś w jakimś bliżej nieokreślonym kosmosie, tylko te śmieci spływają do naszej kanalizacji i gdzieś w pewnym momencie wybiją. Ci ludzie wychodzą, próbują znaleźć sobie sposób na życie. I albo im się uda żyć normalnie, bo takich przykładów jest wiele, że rzeczywiście potrafią się odnaleźć w normalnym świecie, albo wrócą do tego co udawało im się przez lata najlepiej, czyli do przestępczości. Do okradania i rujnowania ludzi.

Tutaj recepty nie ma.

- W latach 90. jako dziennikarze bywaliśmy na rozprawach „Czarnego” pamiętam jak po jednej z nich pod sklepem przy sądzie podszedł do ciebie Jacek P. Ślepak. Usiedliście na schodkach i rozmawialiście, to nie była miła rozmowa. Czuć było napięcie.
Życie się zmienia, ludzie też i dziś rozmawiam z Jackiem P. bez napięcia i nikt nikomu nie grozi. Ja nie byłam jedyną osobą w Szczecinie, która zdemaskowała to, co oni wyprawiają, ale uważam, że nas dziennikarzy, którzy docierali do ofiar tej grupy, było stanowczo za mało. A oni oczywiście mieli taki patent na życie, że najlepiej pracować w ciszy. Po co im dziennikarze, którzy nagłaśniają jakieś historie dla nich niewygodne.

Mówimy o Szczecinie, a Słowik pochodzi też z naszego regionu, ze Stargardu.

- Oczko, Słowik i pewien pan, na którego mówiono Dziad to był Henryk Niewiadomski szef Wołomina robili kiedyś razem interesy i szmuglowali spirytus. Potem te grupy się podzieliły. Zaczęły walczyć, podkładać sobie bomby, strzelać do siebie i zrobiła się sieczka. Oczko, to granica, to przemyty, to papierosy, ale także uprowadzenia dla okupu, to pobicia, to haraczowanie, to naprawdę szereg przestępstw przeciwko zdrowiu i życiu i my to pamiętamy, bo docieraliśmy właśnie do ludzi pokrzywdzonych. Ale myślę też, że my, jako dziennikarze, nie wskazując oczywiście konkretnych osób ani redakcji, powinniśmy się też uderzyć w pierś. Opisywaliśmy tamte czasy w sumie w taki sposób, że czytało się to trochę jak takie historyjki z lat 20. z Ameryki. Coś się u nas działo. To nudne miasto, tak mówiło się przecież o Szczecinie. Taka zapyziała wiocha z tramwajami, no i zyskiwało jakąś swoją twarz. Niestety tą twarzą nie był pan prezydent Bartłomiej Sochański, ale Marek M. pseudonim „Oczko”. My wtedy nie popadaliśmy w jakiś zachwyt, który widzę często u młodych dziennikarzy relacjonujących historię o zorganizowanej przestępczości. Mieliśmy do tego dystans, ale właśnie myślę, że chyba dlatego, że znaliśmy ofiary. Znaliśmy tych ludzi, rozmawialiśmy z pokrzywdzonymi i widzieliśmy, czym naprawdę jest przestępczość zorganizowana dla normalnych ludzi. Niestety w tej chwili widzę tendencję do takiego spłycania i rzeczywiście koncentrowania się przede wszystkim na tych przestępcach, a nie na ludziach, którzy ucierpieli z powodu ich działalności. Myślę, że każdy dziennikarz ma w swojej pracy jakiś taki moment przełomowy, kiedy na pewne rzeczy zaczyna patrzeć inaczej.

Twój moment nadszedł…

- Ja przeżyłam to w momencie, kiedy spotkałam się z człowiekiem uprowadzonym dla okupu przez grupę mokotowską, który spędził w rękach bandytów trzydzieści dni. Cały czas miał zasłonięte oczy. Zrobili sobie z niego autentycznie worek treningowy. Podwieszali go na jakimś haku na linach i uprawiali na nim boks. Katowano go po prostu do nieprzytomności i mimo że jego rodzina zapłaciła jeden z najwyższych okupów w historii polskiej przestępczości zorganizowanej, to tego człowieka trzymano dalej i pastwiono się nad nim. Spotkaliśmy się w takiej bardzo spokojnej knajpce, taka właściwie oaza studencka, dzieciaki siedziały z podręcznikami coś zakuwały do kolokwium, a my rozmawialiśmy przez parę godzin i ja miałam takie wrażenie, że kurczę, facet przeżył coś tak makabrycznego, a jest tak normalny. Opowiadał o tym, ze spokojem pewnie był na jakiś prochach… Kiedy poszłam do toalety, on zapłacił rachunek i zniknął. Bez słowa pożegnania, a potem nie odpowiedział w ogóle na moje maile, bo przecież ja musiałam do książki autoryzować rozmowę, jakby się zapadł pod ziemię. Ale zanim wyszłam do tej toalety, już pod koniec rozmowy widziałam że noga mu chodzi pod stołem, że ręka drży nerwowo. Nie palił, ale tak przekładał łyżeczkę i już wiedziałam, że wróciły te wspomnienia. Bo przecież mówił o detalach i po prostu się psychicznie rozsypał. Nigdy nie zapomnę tej rozmowy i dla mnie przestępczość zorganizowana nigdy już nie będzie taką właśnie barwną historią o chłopcach z ferajny tylko postrzegam ich jako katów, którzy rozwalają życie naprawdę wielu normalnym ludziom. Ludziom których jedynym „przewinieniem” w wielkim cudzysłowie jest to, że potrafili zarobić pieniądze i nie chcieli się nimi dzielić.

Patrzymy przez pryzmat bandytów, a nie patrzymy przez pryzmat tych ludzi, którzy zostali przez nich skrzywdzeni?

- I dlatego ten świat, można kreować na tak bardzo kolorowy, no bo de facto my nie wiemy, nie znamy tych ofiar. Niby wiesz, że kogoś pobito, kogoś zabito, ale my dalej nie wiemy, kim byli ci ludzie. Jest tylko ten główny bohater, który trafi do kolejnego więzienia, wyjdzie z tego więzienia, zacznie robić swoje dalej. A o ofiarach rzeczywiście nikt nie pamięta.

Widziałaś „Jak pokochałam gangstera”? Film opisujący historię Nikosia?

- Widziałam. Ja nie jestem krytykiem filmowym, ale dla mnie to była taka kolorowana bajka. Postać Nikosia została pozbawiona tych brudów, o których akurat wiem, bo opowiadali mi o tym ostatnim etapie życia Nikodema Skotarczaka ludzie, którzy byli przy nim i kobieta, która była wtedy jego kochanką. Przede wszystkim więc totalne uzależnienie od narkotyków i moralne dno po prostu. A tu mieliśmy fajnego faceta, którego tak jak to jest w tego typu filmach trochę polubiliśmy i szkoda nam było, że facet tak źle kończy. Ale to jest optyka nie tylko polska, bo przecież gangsterzy, tacy medialni gangsterzy są bohaterami wielu filmów. No już nie mówię o Alu Capone czy Pablo Escobarze albo na przykład taki George Jung, który w latach 70. sprowadzał kolumbijską kokainę do Stanów i był jej pierwszym dystrybutorem. Stał się bohaterem filmu „Blow” z moim ulubieńcem Johnym Deepem. „Jak pokochałam gangstera” mieści się w pewnych standardach, ale ludzie, którzy czytali akta sądowe i spraw przeciwko Nikosiowi, albo rzeczywiście rozmawiali z osobami, które były wtedy przy nim, albo zostały przez nich pokrzywdzone, bo na przykład skradziono im samochód, na który pracowali pół zawodowego życia, mogą mieć inne zdanie. Nie dziwię się, że krew ich zalewa jak oglądają taką produkcję, nie mówiąc już o policjantach, którzy rozpracowywali Nikosia. Jeszcze raz zacytuję Adama Rapackiego, który powiedział w jednym z wywiadów, że był przy zatrzymaniu Nikosia i dla niego ten film jest moralnie dwuznaczny.

Zabrakło też w nim wątku szczecińskiego…

- A przecież zastrzelony na stacji benzynowej przy Kopernika Marek Cisoń, to był złodziej samochodów, który pracował dla niego, był ulubieńcem Nikosia. Po latach dopiero kiedy wybuchła, że tak powiem sprawa Arkadiusza Kraski i tego omyłkowego, no niesprawiedliwego skazania, to badano przecież tropy związane z Gdańskiem i powiązania z Pomorzem. No ale zagrożenie przyszło nie stamtąd, tylko tutaj ze Szczecina.

Bądź na bieżąco i obserwuj:

od 7 lat
Wideo

Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński