MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dużo, dużo zdrowia!

Emilia Chanczewska
Zofia i Stanisław Buzdygan od maja 1946 roku mieszkają w Kunowie. Pan Stanisław przez 25 lat był sołtysem tej wsi.
Zofia i Stanisław Buzdygan od maja 1946 roku mieszkają w Kunowie. Pan Stanisław przez 25 lat był sołtysem tej wsi. Emilia Chanczewska
Brylantowe gody, czyli 70. rocznicę ślubu obchodzili niedawno mieszkańcy podstargardzkiego Kunowa, Zofia i Stanisław Buzdyganowie.

"Głos" odwiedził ich z tej okazji prosząc, by trochę powspominali i opowiedzieli o swoim małżeństwie.

W małym Kunowie, wiosce w gminie Kobylanka, wszyscy znają państwa Buzdyganów. Cieszą się szacunkiem i dobrą opinią. Mieszkają tam od maja 1946 roku, przesiedleni zostali spod Lwowa, ze wsi Gańczary. Mają dwie córki, siedmioro wnuków i siedmioro prawnuków. Trzymali do chrztu w sumie aż 28 dzieci. Choć nie mieli lekkiego życia i zawsze ciężko pracowali, miło popatrzeć i posłuchać z jaką czułością i szacunkiem się do siebie odnoszą.

Wieś Gańczary w powiecie Dawidów leży bliżej Lwowa, niż Kunowo Stargardu. To tam oboje się urodzili. Zofia w czerwcu 1919 roku, Stanisław w październiku 1911. Znali się od dziecka. Zakochali w sobie i postanowili wziąć ślub. Odbył się 7 września 1937 roku, w kościele w Dawidowie.

- Miałam dopiero 17 lat, ksiądz się mnie zapytał czy ty się nie boisz? - opowiada Zofia Buzdygan.

- To był niedorostek, ona dopiero u mnie wyrosła - śmieje się Stanisław Buzdygan.

Mieli swój sklep

Wesele było nieduże, ale z orkiestrą, w której młody chłopak pięknie grał na harmonii.

- Za zebrane pieniążki w listopadzie otworzyliśmy na wiosce sklep, pomógł nam męża wujek, który nie miał dzieci - mówi pani Zofia. - W czerwcu urodziła się córka, Bronisława. Miała dwa dni jak weszli Ruscy i chcieli męża wziąć do kołchozu, bo kułak. Dostałam krwotoku i męża zostawili. Leżałam krzyżem, modliłam się, by nie jechał. Z tych, co pojechali nikt nie wrócił...

Lata zaraz po ślubie wspominają jako najpiękniejsze, najbardziej spokojne. Potem już była wojenna zawierucha. Podczas nalotu na Lwów kopali schrony w ziemi. Pana Stanisława wzięli do wojska, do Lublina. Pani Zofia jeździła tam do niego dwa razy. Straszne mają wspomnienia z czasów komuny, były naciski by pan Stanisław zapisał się do partii.

- Przeszliśmy tyle, że ani żelazo, ani kamień by tego nie wytrzymały - mówi pani Zofia.

Dom w 3 miesiące

Zofia i Stanisław pół wieku temu, w 1957 roku. Niestety, zdjęcia ślubnego nie mają. Z poprzedniego domu, pod Lwowem przywieźli za to dwa piękne religijne obrazy.
(fot. Archiwum prywatne)

Gdy trafili do Kunowa przez pierwsze dwa lata nic nie siali.

- Bo liczyliśmy, że do domu wrócimy... - mówi Zofia Buzdygan.
Później jednak zajęli się rolą. Mieli 25 sztuk bydła.

- I pierwszy nowy ciągnik we wsi! - mówi pani Zofia, która jeździła tym ciągnikiem. - Mieliśmy też po kolei trzy nowiusieńkie wozy. Najpierw garbusa - warszawę, a ostatniego malucha.

Ze wschodu przywiozła zwyczaj robienia ruskich pierogów, gołąbków, kutii. A mąż - zapał do ciężkiej pracy.

- Nosiliśmy z rodzeństwem kamienie na plecach jak stawialiśmy tam dom - opowiada pan Stanisław, który zawodowo pracował jako księgowy, kasjer, był też dyrektorem w stargardzkiej mleczarni. - Mama mówiła: to wam się wszystko przyda. Ten dom w Kunowie postawiłem w 3 miesiące bez 2 dni, bo tu przedtem rudera stała. Prowadziłem też u innych budowy. Trzeba pracować, bo bez pracy nie ma kołaczy. My wyjeżdżaliśmy w pole, to sąsiad jeszcze spał... Jednak w pierwszej kolejności w życiu najważniejsza jest zgoda, bo ona buduje, a niezgoda rujnuje.

Małżeństwo idealne

Pytam, co najbardziej u siebie cenią.

- Moja żona zdaje się być najlepsza, choć ostatnio mi się wydaje, że czasem coś jest nie tak - mówi pan Stanisław. - To jedyna taka na świecie, która potrafi żyć, umie dać sobie radę ze wszystkim, choć o siebie nie dba. Muszę ją dopilnowywać, mówić: ubierz się dobrze, pokremuj się. Poza tym jest idealna!

"Idealny" mówi także o panu Stanisławie pani Zofia.

- Nie pali, nie pije, nie bije - wylicza w rewanżu zalety męża. - My się zawsze bardzo kochaliśmy, obiadu bez niego bym nie zjadła, nieraz jedliśmy z jednego talerza. Ja go do dziś tak miłuję, szanujemy się.

Zdrowie najważniejsze

Pani Zofia zajmowała się gospodarstwem, była też pszczelarką. Z ciężkiej pracy popękały jej żyłki w oczach, dziś już słabo widzi. Nie może sama chodzić, bo jak powiedział lekarz, grozi jej wylew. Nosi specjalny pas, bo ma skrzywiony kręgosłup. Fizyczna praca spowodowała też, że dokuczają jej skurcze rąk i nóg. Jej mąż też niedomaga. Pękł mu woreczek żółciowy, kilka razy leżał w szpitalu. Dlatego jedyna rzecz, o którą proszą, by im życzyć z okazji brylantowych godów, to dużo, dużo zdrowia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński