Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia: Zygmunt Kwiek był w 1939 roku świadkiem hitlerowsko-sowieckiej defilady w Brześciu. Po wojnie kazano mu milczeć

Łukasz Zieliński
Po lewej: Kwiecień 2003 roku. Promocja książki "Z tych lat gniewnych", w której Zygmunt Kwiek opisał swoje wojenne przeżycia. Pani siedząca po lewej stronie autora, to jego żona Halina. Po prawej stronie ich córka Elżbieta Marszałek, rektorka szczecińskiej Wyższej Szkoły Ekonomiczno-Turystycznej. Z prawej: Zygmunt Kwiek w mundurze czerwonoarmisty. Zdjęcie zrobione naprzełomie 1940 i 1941 roku.
Po lewej: Kwiecień 2003 roku. Promocja książki "Z tych lat gniewnych", w której Zygmunt Kwiek opisał swoje wojenne przeżycia. Pani siedząca po lewej stronie autora, to jego żona Halina. Po prawej stronie ich córka Elżbieta Marszałek, rektorka szczecińskiej Wyższej Szkoły Ekonomiczno-Turystycznej. Z prawej: Zygmunt Kwiek w mundurze czerwonoarmisty. Zdjęcie zrobione naprzełomie 1940 i 1941 roku. Fot. Archiwum rodzinne
Przez całe dziesięciolecia w Polsce nie istniał temat współpracy Związku Radzieckiego z III Rzeszą. Dopiero po upadku komunizmu w podręcznikach historii pojawiła się nazwa: Katyń.

- Jedną z mocno doświadczonych przez wojnę osób był Zygmunt Kwiek, mój ojciec - mówi Elżbieta Marszałek, rektor szczecińskiej Wyższej Szkoły Ekonomiczno-Turystycznej. - Swoje wojenne wspomnienia spisał i wydał w postaci książki "Z tych lat gniewnych". Ale mógł to zrobić dopiero w wolnej Polsce.

Urodził się w 1917 roku, w Orle, dokąd pierwsza wielka wojna wygnała jego rodziców. Ojciec, Bronisław, również był kolejarzem. Można powiedzieć, że to właśnie po nim - i po dziadku, także związanym z koleją - pan Zygmunt odziedziczył swoje zamiłowania. Bronisław Kwiek aktywnie działał w przedwojennym PPS. Swoje dzieci wychował na prawdziwych socjalistów. Ta miłość do socjalizmu rodzinie Kwieków wyszła później bokiem, kiedy zetknęli się z socjalizmem w wydaniu komunistycznym. Ale po kolei.

Kiedy ucichły działa na frontach pierwszej wojny, młody Zygmunt poświęcił się nauce. Ukończył wileńską Państwową Szkołę Techniczną imienia Marszałka Józefa Piłsudskiego.

Wrześniowe drogi

Wybuch drugiej wojny zaskoczył pana Zygmunta u progu dorosłości. - Akurat zacząłem pracę przy budowie lotniska w Małaszewicach, kilkanaście kilometrów od Brześcia - napisał w swoich wspomnieniach. - I to nowe lotnisko od razu stało się celem nalotów.

12 września wyższe władze wojskowe opuściły Brześć. Wszystkim młodym ludziom w wieku poborowym polecono wycofać się na wschód. Tymczasem niemieckie zagony przecięły już drogę na Baranowicze i Pińsk, zamierzając okrążyć Brześć od wschodu. Pan Zygmunt ruszył więc w kierunku Kowla.

- Droga była zapchana kolumnami uchodźców - wspomina Zygmunt Kwiek. - Co jakiś czas nad drogą pojawiały się niemieckie myśliwce. Ich piloci znajdowali upiorną zabawę w strzelaniu do cywilów z broni pokładowej. Widziałem nawet atak na stado pasących się krów.

Jazda szosą stała się niebezpieczna, dlatego uchodźcy w dzień kryli się w lasach a na trakt wychodzili nocą. Po dotarciu do Kowla usłyszeli, że mają ruszać dalej na Łuck. Po drodze zaatakował ich samolot. Cudem uniknęli śmierci, chowając się w przydrożnym rowie. Uradzili, że muszą schować się w lesie. Ale do lasu nie dotarli, bo panu Zygmuntowi pękła dętka w rowerze.

- Ta dętka uratowała nam życie - pisze Zygmunt Kwiek. - Nie mieliśmy szans na dojście do lasu, więc schowaliśmy się w zagajniku.
Z tego właśnie zagajnika oglądali później bombardowanie lasu. Kilka godzin później, kiedy przejeżdżali przez tamtą okolicę, zobaczyli makabryczny widok. Na drzewach wisiały szczątki ludzkie i zwierzęce a części rozbitych wozów rozrzucone były w promieniu kilkuset metrów. Okazało się, że w lesie schroniła się część polskiej jednostki wojskowej a bomby spadły na jej tabory.

W Łucku panował chaos. Postanowił wrócić do domu. Powrót był równie niebezpieczny. Zagrażali mu nie tylko Niemcy, ale i Ukraińcy, którzy napadali na Polaków. 17 września dotarli do Kowla. Tam dowiedzieli się, że wojska sowieckie bez wypowiedzenia wojny przekroczyły granicę Polski.

- Żołnierze, którzy przekazali nam tę wiadomość nie potrafili jednak powiedzieć czy Sowieci weszli jako sojusznicy, czy wrogowie - pisze autor wspomnień.

Wyzwolenie od ucisku

W Brześciu Niemcy rządzili już pełną gębą. Rozstrzelano kilkudziesięciu zakładników, bo rzekomo ktoś strzelał do niemieckiego oficera. Po mieście krążyły plotki, że niedługo do Brześcia wkroczą Sowieci, a hitlerowcy wycofają się za Bug. I tam będzie Rzesza, a po prawej stronie rzeki - Białoruska SSR. To wszystko nie mieściło się Polakom w głowach. Przecież Polska miała walczyć przez co najmniej pół roku! W mieście powstawały samozwańcze komitety, nawołujące za wcieleniem tych ziem do Sowietów.

- Na drodze z Kobrynia do Brześcia wznoszono ukwiecone bramy powitalne, czym zajmowali się Białorusini, zwożeni ciężarówkami z odległych okolic przez nieznanych przewoźników - wspomina Zygmunt Kwiek. - W samym Brześciu powstały chyba ze trzy takie bramy. Ozdabiano je napisami: Dziękujemy za wyzwolenie od pańskiego ucisku, albo Witajcie wybawcy. Ich budowniczowie mieli z nimi problem, bo kwiaty szybko padały. "Wytęsknieni" Rosjanie nie wkraczali a wrześniowe słońce mocno przygrzewało.

22 września doszło w Brześciu do sytuacji bez precedensu. Tu dwóch okupantów podało sobie rękę nad trupem Polski, oficjalnie pieczętując jej czwarty rozbiór. Symbolem tego była wspólna defilada Niemców i Rosjan. Wśród obserwatorów był także Zygmunt Kwiek. Dlatego później tak trudno było mu uwierzyć w bezinteresowną walkę Armii Czerwonej o naszą wolność.

- Defiladę zorganizowano na ulicy Unii Lubelskiej przed budynkiem, w którym jeszcze kilka dni wcześniej mieściły się władze województwa poleskiego - pisze. Przed wejściem ustawiono trybunę, na której stali dowódcy wojsk niemieckich i sowieckich, z generałem Heinzem Guderianem i kombrygiem Siemionem Kriwoszeinem na czele. Niemcy prezentowali się olśniewająco. W pełnej gali, z wypucowanymi butami i błyszczącymi medalami. Rosjanie wyglądali przy nich jak ubodzy krewni. Bluzy od mundurów wisiały na nich jak worki po kartoflach. Nie mieli naramienników z dystynkcjami.

Przed trybuną jechały niemieckie czołgi, broń przeciwpancerna, wozy z piechotą. Przejechał nawet zmotoryzowany szpital polowy! Na koniec, na niskim pułapie, przeleciały myśliwce i bombowce.

- Rosjanie zaprezentowali się dużo skromniej - wspomina Zygmunt Kwiek. - Przejechały tylko cztery czołgi oraz kilka samochodów z żołnierzami. Czołgów miało być więcej, ale zepsuły się w drodze do Brześcia. Stało ich tam aż siedemnaście! Autor wspomnień widział na samochodach zapasy benzyny przewożone w drewnianych beczkach.

Z okazji defilady Niemcy wypuścili na wolność obrońców twierdzy brzeskiej. Wszyscy zostali szybko aresztowani przez Rosjan. W Brześciu do niewoli dostało się wtedy prawie dwa i pół tysiąca polskich oficerów i podoficerów oraz 34 tysiące szeregowców. Jeszcze 25 września na dworzec kolejowy przybywały transporty z polskimi żołnierzami. Wysiadali oni na peron wprost w ręce NKWD.

W obcym wojsku

Zygmunt Kwiek trafił później do rosyjskiego wojska. Stacjonował w Leningradzie, Charkowie, Swiatogorsku i Złotonoszy, o której pisze Sienkiewicz w "Ogniem i mieczem". Tam też zastał go 22 czerwca 1941 roku.

- Wieczorem pojawił się oficjalny komunikat o "zdradzieckim ataku faszystowskich Niemiec" i "planowanym odwrocie" - wspomina. Zygmunt Kwiek myślał wówczas, że jego rodzinny Brześć przypadł Niemcom bez walki. Nie wiedział jeszcze o pełnej poświęcenia obronie twierdzy. Nawiasem mówiąc, radziecka propaganda zawłaszczyła później ten mit, odnosząc go do obrony Brześcia w 1941 roku. A przecież Polacy byli pierwsi! W 1939 roku swoimi przestarzałymi czołgami renault tak skutecznie stawiali opór niemieckim dywizjom, że generał Heinz Guderian, zdobywca Brześcia, poświęcił polskim obrońcom w swoich wspomnieniach kilka ciepłych słów. Po wojnie mówiono już tylko o obronie Brześcia przez Rosjan.

- Chaos, który zapanował po ataku Niemców, dotarł także do armii - pisze Zygmunt Kwiek. - Wojenne komendantury w pośpiechu paliły dokumenty i wycofywały się na wschód. Nikt nie miał głowy do wydawania rozkazów. Przerzucano nas z miejsca na miejsca, bez celu.

Na bocznicy kolejowej w Diebalcowie w Donbasie, sierżant Kwiek zgubił swoją jednostkę. Dowódca wysłał go po wodę a gdy nasz bohater wrócił z menażkami, pociągu już nie było. Miasto zostało opuszczone przez władze wojskowe, nie miał do komu się zameldować. A za dezercję rozstrzeliwano bez sądu. Miał już dosyć Rosjan i ich bałaganu, postanowił wrócić do Brześcia, do rodziny. Podróżował niemieckimi pociągami. Parę dni przesiedział też w berdyczowskim więzieniu. W końcu na przełomie października i listopada 1941 dotarł do domu.

W Brześciu rozpoczął pracę w zakładach mięsnych. Dzięki temu mógł przeżyć srogą zimę 1942 r. W nocy z 30 kwietnia na 1 maja 1943 na Brześć spadły pierwsze bomby. Później miasto było już regularnie bombardowane przez Rosjan. W końcu srogość Niemców wobec Polaków osłabła, a większość hitlerowców, którzy mogli sobie na to pozwolić, spakowała walizki i wyjechała na zachód. Tak też postanowił zrobić Zygmunt Kwiek z rodziną. W nocy przeprawili się przez Bug i po wielu trudach dotarli do Lublina.

Dziwna ta nowa Polska

W 1945 pan Kwiek odnalazł się w nowej Polsce. Ale była to dziwna Polska, bo o wielu rzeczach nie można było mówić otwarcie. - Nie mogłem przyznać się, na przykład, że na własne oczy widziałem wspólną, hitlerowsko-sowiecką defiladę w Brześciu - wspomina. Rozpoczęły się masowe prześladowania partyzantów z AK. Panu Zygmuntowi nie mieściło się to w głowie. Przecież ci, którzy poświęcali życie, nie mogli z dnia na dzień stać się wrogami narodu. Sowieci na krótko otworzyli dla Polaków granicę na Bugu. Przybyła do Lublina reszta rodziny pana Zygmunta.

Po latach nasz bohater postanowił spisać wspomnienia. W 1975 roku wysłał maszynopis do wrocławskiego wydawnictwa Ossolineum. Edytor podziękował mu pięknym listem, ale o publikacji wspomnień nie mogło być mowy. Przeleżały w piwnicy przez prawie trzydzieści lat. U progu naszego wieku zajęło się nimi
szczecińskie wydawnictwo Germa, publikując pod tytułem "Z tych lat gniewnych". Zygmunt Kwiek zmarł w 2007 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Historia: Zygmunt Kwiek był w 1939 roku świadkiem hitlerowsko-sowieckiej defilady w Brześciu. Po wojnie kazano mu milczeć - Głos Szczeciński

Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński