Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kradnę, bo jestem chora - wyznania kleptomanki

Bogna Skarul
Kleptoman najczęściej bierze towary, których nie potrzebuje. Po wyjściu ze sklepu nie wie co z nimi począć.
Kleptoman najczęściej bierze towary, których nie potrzebuje. Po wyjściu ze sklepu nie wie co z nimi począć. Fot. Marcin Bielecki
- Jestem kleptomanką - wyznaje pani Łucja ze Szczecina. - To jest straszne. Boję się tego. Boję się wychodzić z domu, nie mogę robić zakupów. Tylko moja matka wiedziała.

Matka pani Łucji zmarła trzy tygodnie temu. Łucja organizowała pogrzeb i stypę. To był dla niej bardzo nerwowy czas.

- I nie wytrzymałam. Nawet na stypie własnej matki musiałam ukraść - przyznaje się i mówi z ogromnym żalem, że się bardzo tego wstydzi.

Dodaje, że długo nie wiedziała co ma zrobić z ukradzionymi na stypie w restauracji trzema nożami i widelcami.

- Leżały te sztućce przede mną na stole jak wyrzut sumienia. W końcu powiedziałam synowi, że nie wiem skąd się wzięły w mojej torebce i kazałam mu pójść do tej restauracji i je zwrócić.

Nie potrzebuję tych rzeczy

Przez wiele lat pani Łucja na zakupy do hipermarketów chodziła tylko z mamą

- Ona mnie pilnowała. Jak zauważyła, że coś sobie biorę z półki i wkładam do torebki, to wyjmowała i odkładała na miejsce - wspomina. - Z nią czułam się dobrze.

Normalne zakupy robiła raczej w sklepach osiedlowych, gdzie towar podaje sprzedawca. Wtedy miała utrudniony dostęp do półek. Z domu wychodziła tylko wtedy, kiedy była spokojna.

- Ale nie dało się uniknąć paru wpadek - przyznaje się i łzy pojawiają się w jej oczach na samo wspomnienie.

Doskonale pamięta, jak zabrała z jednego sklepu paczkę kawy. Została przyłapana przez ochroniarza.

- Jak mnie złapali, to od razu chciałam za to zapłacić. Ja tych rzeczy w ogóle nie potrzebuję - tłumaczy się i dodaje, że myślała w tym momencie, że się ze wstydu spali. - Na szczęście na tych zakupach byłam sama. Bez nikogo z rodziny.

Bo najbardziej byłoby jej wstyd przed dziećmi i wnukami. Dziś boi się o siebie też głównie z powodu wstydu przed rodziną.

Wzięłam dwa różne buty

- To zawsze jest bardzo nieprzyjemna sytuacja - twierdzi i opowiada, jak parę miesięcy temu ukradła ze sklepu obuwniczego dwa buty. Tyle, że jeden był rozmiaru 36 a drugi 38.

- Bo to nie jest kradzież z chęci zysku - tłumaczy się. - Bo przecież te dwa różne buty nikomu do niczego się nie przydadzą. Ale nie starczyło mi odwagi, aby je zwrócić do sklepu.

Pani Łucja pamięta jak parę lat temu, wiosną, poszła do sklepu samoobsługowego. Akurat sprzedawczyni coś robiła przy serach żółtych.

- Podeszłam do niej i spytałam o cenę sera - opowiada. - Ale ta pani powiedziała, żebym przyszła za godzinę, bo właśnie te sery przecenia.

Gdy po godzinie wróciła, okazało się, że przecenionych serów już nie ma. Wykupili.

- Tak się tym zdenerwowałam, że ukradłam kiełbasę - przyznaje się i od razu zaznacza, że nie lubi kiełbasy, choć mąż (któremu nie przyznała się, jak ją zdobyła) bardzo ją za kolację z kiełbasą pochwalił.

- Mężowi nic nie mówiłam, że mam taką przypadłość - mówi. - Bałam się, że mnie wyzwie od nienormalnych i każe zamknąć w jakimś zakładzie.

Mąż na szczęście do tej pory niczego nie zauważył, nie pytał nawet skąd - ni stąd, ni zowąd - w domu znalazła się łyżeczka czy widelec nie od kompletu.

- A ja takie różne rzeczy zabierałam ze stołówki jak byłam na wczasach. Z toalet w restauracjach zabierałam mydło, zdarzało się też, że z biurek w urzędach zwijałam długopisy - przypomina sobie pani Łucja, ale dodaje zaraz, że przez 30 lat była kasjerką w jednej z dużych szczecińskich firm.

- Zawsze kasa się u mnie zgadzała - podkreśla i opowiada, jak kiedyś przyjechała do firmy z wypłatą i okazało się, że w banku wydali jej o milion złotych więcej niż potrzebowała. - Natychmiast, samochodem szefa, zawiozłam ten milion złotych w teczce z powrotem do banku.

Pomyłka psychologa

Wspomina także Boże Narodzenie sprzed niemal 20 lat, kiedy właśnie do jej kasy było włamanie.

- Wtedy nie miałam tam pieniędzy, bo kto trzyma pieniądze na święta w kasie w zakładzie pracy. Wszystko oddaje się do banku - mówi. - Przyjechała milicja. Nawet psy ze sobą wzięli. Pies poszedł za tropem, ale doszli do torów kolejowych. Tam ślad się urwał.

Do kasy w zakładzie pracy złodzieje weszli przez dziurę w suficie. Pani Łucja, mimo świąt, trafiła na 12 godzin do aresztu, gdzie przyglądał jej się przez cały czas psycholog. Wydał orzeczenie, że pani Łucja nie mogłaby nic ukraść. Taki typ.

- U mnie w kasie wszystko musiało grać. Nigdy ani złotówki nie wzięłam - podkreśla. - Za to byłam ceniona.

Ceniona była też za to, że szła ludziom na rękę, pomagała. Tak jak grupie kobiet, które nie zdążyły na czas wypłaty do zakładu pracy, bo pociąg się im spóźnił.

- Otworzyłam im kasę, choć szef był przeciwko. Tłumaczyłam mu, że przecież to nie jest wina tych kobiet, że pociąg przyjechał z opóźnieniem - opowiada. - A to przede wszystkim kobiety w domu trzymają pieniądze, to one muszą kupić mięso i ziemniaki na obiad. Jak im tych pieniędzy nie wydamy, to co one do garnka wrzucą. Tak go ubłagałam i udało się. Wypłaciłam pensje.
Ale nie mogła się powstrzymać, aby nie zwinąć ze straganu słonecznika, czy jabłka. Pamięta też doskonale, że na działce sąsiadowi zerwała wszystkie wiśnie. Zdarzało się też, że podkradała kwiaty.

- To wszystko zdarzało się dość sporadycznie, ale się zdarzało - wzdycha teraz pani Łucja i podkreśla, że zawsze jej było wstyd. Ale czuła się lepiej, bo była u jej boku matka. Tylko ona wiedziała o przypadłości pani Łucji. Ale pilnowała ją. Tak jak umiała i tyle, ile udało jej się zauważyć.

- Mężowi powiedziałam tydzień temu, że jestem kleptomanką. Wyzwał mnie. Wypytał o wszystkie rzeczy. Najpierw był zły i kazał jechać do Gorzowa, ale jak się uspokoił, to kazał mi iść do lekarza.

- Chcę iść do lekarza, bo ja nie chcę tak żyć - dodaje. - Lekarz da mi jakieś tabletki i mi przejdzie. Ja jestem normalny człowiek. Nie chcę, aby ludzie mnie wytykali palcami. Nie chce aby się ze mnie śmiali. Chcę mieć czyste sumienie. Ja to mam tylko wtedy, kiedy się zdenerwuję. Chcę iść do tego lekarza. Chcę normalnie żyć.

Tylko zabranie przynosi ulgę

Trzy pytania do Anny Krzyżankiewicz, psychologa

- Czy można pomóc kleptomance?

- Kleptomania to zaburzenie, którego właściwie nie da się uleczyć. Można próbować, ale to droga długa i żmudna. Kleptomania objawia się nagle, impulsywnie. Nie da się nad tym zapanować. To stan, który wiąże się z napięciem i właśnie to zabieranie czegoś dopiero przynosi ulgę. Inne czynności takiej ulgi nie przynoszą. Kleptoman odczuwa przyjemność z samego faktu brania a nie z posiadania rzeczy, którą zabrał.

- Czy można rozróżnić kleptomanię od zwykłego złodziejstwa?

- Naturalnie. Kleptomani najczęściej kradną bez sensu. Te rzeczy, które zabierają, zazwyczaj są im niepotrzebne. Z kolei złodzieje zabierają np. pastę do zębów i odczuwają satysfakcję z tej kradzieży, bo przynosi im korzyść. Kleptomani jak coś ukradną, to się najczęściej potem wstydzą i nie wiedzą co z rzeczami skradzionymi zrobić.

- Czy dużo jest wśród nas kleptomanów?

- Nie znam dokładnych statystyk, ale jest to przypadłość dość rzadka. Teraz, kiedy namnożyło się hipermarketów wzrosło pospolite złodziejstwo. Bardzo często te osoby, które kradną w sklepach, złapane - twierdzą później na policji, że są kleptomanami. Chcą w ten sposób uniknąć kary, bo sąd kleptomana najczęściej wysyła na leczenie, a nie karze. Jeśli ktoś zauważył u siebie skłonności do zabierania bez płacenia ze sklepów różnych towarów, powinien zgłosić się do poradni uzależnień przy ul. Żołnierskiej w Szczecinie. Jeśli rzeczywiście będzie to kleptomania, to lekarze nauczą jak nad tym panować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński