Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

155 osób pisało w Szczecinie I Dyktando Uniwersyteckie [wideo, zdjęcia]

(af)
I Dyktando Uniwersyteckie trwało około 45 minut.
I Dyktando Uniwersyteckie trwało około 45 minut. Andrzej Szkocki
Trzy tysiące złotych dla Uniwersyteckiego Mistrza Ortografii. Ten tytuł przypadł Aleksandrowi Meresińskiemu z Kielc.

I Dyktando Uniwersyteckie w Szczecinie

I Dyktando Uniwersyteckie zorganizowano w ramach obchodów Jubileuszu XXX-lecia Uniwersytetu Szczecińskiego.

- Superbohaterką tej historii jest Marzena, mieszkanka Piwnicznej-Zdroju
na Sądecczyźnie, od niemowlęctwa marząca o bażynowych wrzosowiskach na wybrzeżu
Bałtyku - to pierwsze zdanie jakie musieli zapisać uczestnicy dyktanda. Wielu z nich przyznało, że nie było łatwe. Potwierdziła to także jego autorka - prof. Ewa Kołodziejek z Poradni Językowej Uniwersytetu Szczecińskiego.

- Otwarta formuła ortograficznych zmagań wiązała się ze zdobyciem zaszczytnego tytułu Uniwersyteckiego Mistrza Ortografii oraz cennych nagród finansowych: pierwsza nagroda to 3 tys. zł, druga to 2 tys. zł, a trzecia 1 tys. zł. Inicjatorką i autorką I Dyktanda Uniwersyteckiego jest prof. Ewa Kołodziejek. Dyktando będzie miało charakter cykliczny - informuje Julia Poświatowska, rzeczniczka prasowa Uniwersytetu Szczecińskiego.

Najlepiej z dyktandem poradził sobie Aleksander Meresiński z Kielc, II miejsce zajął Marek Szopa z Gorzowa Wielkopolskiego a na trzecim znalazł się Maciej Kajzer z Bielska Białej.
 
Wyróżnienie dla najlepszego uczestnika z województwa zachodniopomorskiego otrzymał Jakub Zaryński ze Świnoujścia.               
 
I Dyktando Uniwersyteckie trwało około 45 minut. Prace uczestników sprawdzało jury konkursu, w skład którego weszli pracownicy Poradni Językowej Uniwersytetu Szczecińskiego: prof. dr hab. Ewa Kołodziejek, dr Maria Kabata oraz dr Rafał Sidorowicz. Zespół oceniający tworzyli językoznawcy z Instytutu Polonistyki i Kulturoznawstwa Wydziału Filologicznego US, natomiast w skład zespołu wspomagającego weszli członkowie Koła Młodych Językoznawców US.
 
Zwycięzcom nagrody wręczyli: prof. Jacek Styszyński - prorektor ds. kształcenia US, prof. Ewa Kołodziejek, prof. Jolanta Ignatowicz-Skowrońska - dyrektor Instytutu Polonistyki i Kulturoznawstwa oraz dr Piotr Bartoszewski - zastępca dyrektora firmy ENERGOPOL (sponsor nagród).
 
Do udziału w zabawie zaproszone zostały również osoby znaczące dla miasta i regionu, które walczyły w osobnej grupie VIP, a wśród nich m.in.: Marek Duklanowski − radny Miasta Szczecin, który okazał się najlepszy w tej grupie, Anna Garlicka - zastępczyni dyrektora Teatru Lalek "Pleciuga", Jacek Jekiel − dyrektor Opery na Zamku, prof. Stanisław Flejterski z Wydziału Zarządzania i Ekonomiki Usług, prof. Danuta Umiastowska - Prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego na US (Wydział Kultury Fizycznej i Promocji Zdrowia) oraz prof. Krystyna Brzozowska - prodziekan ds. nauki Wydziału Zarządzania i Ekonomiki Usług US.
 
Uczestnicy konkursu usłyszeli tekst związany tematycznie ze Szczecinem i Pomorzem, co miało podkreślać regionalny charakter tego przedsięwzięcia.

Oto treść dyktanda:
Marzena z gór i znad morza

Superbohaterką tej historii jest Marzena, mieszkanka Piwnicznej-Zdroju
na Sądecczyźnie, od niemowlęctwa marząca o bażynowych wrzosowiskach na wybrzeżu
Bałtyku. "Niechbym tam - myślała - i bez jedzenia, i bez picia była, bylebym mogła
studiować filologię polską w Szczecinie i poznać jakiegoś marynarza, herkulesa oceanów,
eksplorującego na trawlerze Morze Południowochińskie!". Nieustannie prosiła ojca o zgodę,
aż w końcu huknął poirytowany jej nużącymi narzekaniami na życie Sądeczanki: "A jedźże
już sobie w te morskie odmęty!". Potem, dla uspokojenia nerwów, zatrąbił na sczerniałej
trombicie.
Więc Marzena hop-siup! - pojechała! W Szczecinie na próżno szukała plaży i morza,
ale tuż-tuż obok swojego mieszkania znalazła zachwycające miejsca: Jasne Błonia, Bramę
Portową i basztę Siedmiu Płaszczy, i pomnik Sediny, i muzeum Centrum Dialogu
"Przełomy", a nade wszystko cud-budynek szczecińskiej filharmonii. Dalibóg,
nie spodziewała się tak radykalnej odmiany swego ponadsiedemnastoipółletniego życia.
Rok akademicki rozpoczęła w euforii, bo nie tylko studiowała arcyciekawą
polonistykę, ale też w pubie vis-à-vis akademika poznała pół Amerykanina, pół Azjatę,
niesfrancuziałego jak większość tych niby-herosów studenta Akademii Morskiej. Nowo
poznany był wegetarianinem uwielbiającym żętycę, smakoszem jarmużu, marchwi, cukinii,
dyni, cykorii i szałwii. Ponadto na każde śniadanie pożerał małże, przegrzebki, a nawet
słodkowodne szczeżuje i skójki unurzane w oliwie. Notabene, nie pozwalał Marzenie
spożywać pizzy i cheeseburgerów z lokalnego McDonalda. "Ależ to fantastyczna i nisko-,
i wysokobiałkowa dieta cud - myślała Marzena - chapeau bas!".
Nierzadko przemierzali wszerz i wzdłuż zszarzałe portowe uliczki albo słuchali
rockandrollowych koncertów na Nabrzeżu Wieleckim. Jednak pewnego dnia, patrząc
w szarobłękitne oczy narzeczonej, hiperprzystojny quasi-marynarz wyszeptał: "Adieu!".
I rozpłynął się w nieprzeniknionej mgle…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński