Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Obrączki meliśmy od kataryniarza". Niezwykła historia małżeństwa z 75-letnim stażem [wideo]

Anna Folkman
- Zapytała: A ty się nie żenisz panie Franku? - wtrąca z namysłem pan Franciszek. - Tak, wtedy do mnie mówiła: panie Franku... Odpowiedziałem żartem, że nie mam z kim i zapytałem: Jak chcesz to wyjdź za mnie. Hrabina zrobiła się czerwona, czy to z radości, czy z nerwów, nie wiem.
- Zapytała: A ty się nie żenisz panie Franku? - wtrąca z namysłem pan Franciszek. - Tak, wtedy do mnie mówiła: panie Franku... Odpowiedziałem żartem, że nie mam z kim i zapytałem: Jak chcesz to wyjdź za mnie. Hrabina zrobiła się czerwona, czy to z radości, czy z nerwów, nie wiem. Andrzej Szkocki
Obrączki kupili u kataryniarza, zamiast szykownych butów do pożyczonej ślubnej sukni pani Olga musiała ubrać śniegowce. Do kościoła przyjechali sańmi. Była zima 1940 roku, kiedy powiedzieli sobie "tak". Minęło tyle lat a oni wciąż trzymają się za ręce.

On w marcu skończy 97 lat, ona jest już po 94 urodzinach. Mieszkają w domu przy ul. Szerokiej w Szczecinie. Dziś w ogromnym ogrodzie rośnie tylko trawa, kiedyś było to małe gospodarstwo - królestwo pani Olgi.

- Mama jest domatorką, zawsze dbała o dom i gospodarstwo - mówi pani Lucyna, córka państwa Szajnerów. - Trzymała tutaj zwierzęta, uprawiała warzywa, owoce. Niestety od wielu lat rodzice nie mają już aż tyle siły, by nawet wyjść z domu.

- W ogromnym ogrodzie na Krzekowie trzymałam m.in. dwie krowy Monikę, Barbarę i kaczuszki, które przywiozłam ze sobą z lubelskiego. Pamiętam jak wiozłam je w kartoniku.

Zanim sprowadzili się na zachód do Szczecina, mieszkali w Kasiłanie, wsi położonej w woj. lubelskim. On widywał ją jak chodziła do szkoły, ona jego kiedy poił konie. Pewnego razu wystraszona zamiarami pewnego adoratora pani Olga przebiegła kilka kilometrów, by schronić się u ciotki.

- Strasznie się zmęczyłam i pochorowałam przez to - wspomina pani Olga. - Ciocia powiedziała Frankowi, że jestem u niej i leżę.

- Grzałem piasek i przykładałem do pleców - wtrąca pan Franciszek. - Kiedy już poczuła się lepiej, zapytała przewrotnie czy nie planowane są w najbliższym czasie jakieś potańcówki.

- Franek zapytał wtedy: A zechcesz mnie? - dodaje z uśmiechem pani Olga. - Ot takie było nasze zapoznanie.

Potem w sierpniu 1939 roku odbyły się dożynki, podczas których pani Olga przypięła panu Franciszkowi kotylion.

- Zapytała: A ty się nie żenisz panie Franku? - wtrąca z namysłem pan Franciszek. - Tak, wtedy do mnie mówiła: panie Franku... Odpowiedziałem żartem, że nie mam z kim i zapytałem: Jak chcesz to wyjdź za mnie. Hrabina zrobiła się czerwona, czy to z radości, czy z nerwów, nie wiem.

Pojechali do rodziców na święta i już 6 stycznia dali na zapowiedzi. Ślub zaplanowano na 28 stycznia w kościele w Kunowie. To była sroga zima, wszędzie było pełno śniegu.

- Sańmi jechaliśmy, konie były, ja w sukience od bratowej męża. Musiałam pożyczyć, bo nie było w co się ubrać. Wojna była, pociągi nie chodziły, o zdjęciach ze ślubu nawet nie było mowy. Jak ktoś do domu z lasu szedł to musiał dzwonkiem dzwonić, żeby było wiadomo, że swój - mówi z przejęciem kobieta. - Niektórzy goście musieli kilka kilometrów pieszo do kościoła iść. Obrączki mieliśmy jakieś takie byle jakie, od kataryniarza. Po latach sczerniały i się rozpadły. Dopiero jak wprowadziliśmy się w 1945 roku do Szczecina, kupiliśmy sobie prawdziwe.

Dwa lata po ślubie urodził się syn Henryk a rok później córka Lucyna.

- Po jakimś czasie Franek pojechał na zachód z moją siostrą i swoim bratem. Ja zostałam z dziećmi u rodziców. Dopiero kiedy urządził się w Szczecinie sprowadził nas.

Pan Franciszek był maszynistą, pani Olga krawcową, prowadzili przydomowe gospodarstwo. Przez 20 lat pan Franciszek służył do mszy w pobliskim kościele, pani Olga także pomagała, prowadziła modlitwę różańcową, godzinki. Do dziś nie szczędzą sobie czułości. On jej mówi Hrabino, ona jemu Skarbie. Przyznają, że będąc w tym wieku, życie nie jest łatwe, ale nie tracą pogody ducha.

- Trzeba być jak te palce u rąk, które się zazębiają. Tak małżeństwo powinno się zazębiać - porównuje pan Franciszek. - Charakterów nigdy się nie dobierze, ale zawsze jedno musi być przychylniejsze, machnąć ręką, wybaczyć.

- Trzeba też mieć rozum, kochać się, szanować i wiedzieć, że Pan Bóg nas połączył - uzupełnia pani Olga. - Franek nigdy nie powiedział na mnie złego słowa. Zawsze też razem byliśmy blisko kościoła, blisko wiary. Trzeba mieć takiego męża to się wszystko wytrzyma. Bez miłości nie ma nic.

Uroczysty jubileusz spędzą w gronie około 30 członków rodziny, wśród nich jest czworo wnucząt i siedmioro prawnucząt. W niedzielę 1 lutego po uroczystej mszy świętej w kościele przy ul. Szerokiej, w której uczestniczyć będzie sam Abp. Andrzej Dzięga razem z najbliższymi zjedzą przygotowany w ramach niespodzianki obiad.

Życzymy pani Oldze i panu Franciszkowi kolejnych wielu lat razem. Niech upłyną w zdrowiu, którego teraz najbardziej im potrzeba. Gwarantem tego niech będzie "koniaczek", który wieczorami wspólnie wypijają tłumacząc, że to jedna z recept na długowieczność.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński