Wojtuś urodził się bardzo szybko, drogami natury.
- Ktoś nad nami wtedy czuwał - wspomina pani Joanna Tomczyk, mama. - Już w ostatniej fazie porodu Wojtuś słabł. Dostał jednak dziesięć punktów w skali Apgar. Uspokoiłam się. Po pięciu godzinach usłyszeliśmy słowa, które zmieniły nasze życie: "Państwa syn ma poważną wadę serca, jeśli nie zostanie zoperowany, nie przeżyje".
Rodzice zdali sobie sprawę, że każda ich chwila z synkiem może być ostatnią.
- W trzeciej dobie trafił ze Szczecina do Poznania - opowiada mama. - Miał cewnikowanie serca i wtedy usłyszeliśmy diagnozę - złożona sinicza wada serca pod postacią atrezji zastawki trójdzielnej, atrezji zastawki płucnej, hipoplazji prawej komory, ubytku międzykomorowego i przedsionkowego oraz przełożenia wielkich naczyń.
To choroba na całe życie, która zabić może w każdej chwili.
Serduszka nie da się naprawić, a jedynie przedłużyć czas jego bicia. Lekarze próbowali już poszerzyć tętnicę, ale i tak się zwęziła. Dziś krew przez nią prawie nie przepływa. Chłopiec funkcjonuje praktycznie na jednym płucu.
Więcej o historii małego Wojtusia przeczytasz w dzisiejszym papierowym wydaniu Głosu Szczecińskiego oraz w e-wydaniu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?