Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Olo opuścił Bermudy i powrócił na ocean. Rozmowa z odważnym kajakarzem

Piotr Jasina
Na Bermudach pan Aleksander (z lewej) znalazł przyjaciół.
Na Bermudach pan Aleksander (z lewej) znalazł przyjaciół. Archiwum prywatne
Rozmowa z Aleksandrem Dobą, jednym z najwybitnieszych kajakarzy świata.

Kim jest?

Kim jest?


Aleksander Doba mieszka w Policach, ma 67 lat. Ma za sobą Atlantyk - jako pierwszy w historii przepłynął kajakiem od kontynentu do kontynentu. Wyruszył z Dakaru, 26 października 2010 roku.

Po 99 dobach dotarł do ujścia rzeki Acarau, w Brazylii. Przepłynął 5394 km. Nikt przed nim tego nie dokonał. Nadal jednak za jedną z najtrudniejszych uważa wyprawę za koło podbiegunowe, do Narwiku.

Trwała 101 dni, przepłynął 5369 km. Na opłynięcie morza Syberii - Bajkału - potrzebował 41 dób. Wcześniej opłynął Bałtyk, w 80 dni pokonując kajakiem 4227 km. Z Lizbony do Bermudów przepłynął samotnie oceanem 4,5 tys. mil morskich.



- Czuje się Pan niepocieszony, że musiał przerwać wyprawę niemal na mecie?
- Moim celem była próba przepłynięcia kajakiem między Europą a Ameryką Północną. Trudno być w pełni zadowolonym po przymusowym przerwaniu wyprawy. Jednak to nie jest porażka. Jestem pierwszym kajakarzem, który dopłynął do Bermudów bezpośrednio z Europy. Moja satysfakcja i zadowolenie to około 75%. Chcę te procenty podwyższyć do około 93% po dopłynięciu do Florydy.

- Co porabiał Pan na Bermudach?
- Mieszkałem u dwóch młodych Polaków - Krzysztofa i Rafała, około 15 km od kajaka. Tutejsza Polonia to kilkanaście osób. Poznałem chyba połowę. Pewna Monika pożyczyła mi rower i ćwiczyłem nieużywane przez miesiące nogi. Jeździłem do kajaka, by utrzymać go w gotowości do wypłynięcia. Bermudy należą do Wielkiej Brytanii. Ruch uliczny jest lewostronny, jak w Anglii. Po drodze podziwiałem widoki i robiłem zdjęcia. Bermudy to piękne wyspy.

- Tylko ster wymagał naprawy przy kajaku?
- Główna awaria to zerwane spoiny steru po pią - tym z kolei sztormie. Kajak postawiłem na lądzie, na terenie zakładu remontującego łodzie i jachty. Skorzystałem z życzliwości załogi i mam naprawione fachowo niewielkie uszkodzenia powierzchni podwodnej kadłuba. Nastąpiło to podczas wodowania kajaka w Lizbonie. Była niska woda i nie zauważyliśmy uszkodzonej końcowej części slipu. Naprawiłem to doraźnie następnego dnia.

Zobacz również: Doba ryzykuje. Płynie bez pałąków. "Módlmy się za Olka"

- Jakie plany co do kontynuacji transatlantyckiej eskapady?
- Dopłynąć samodzielnie kajakiem do Florydy. Dzięki aktywności medialnej mojego przyjaciela z USA - Piotra Chmielińskiego - ludność Bermudów kibicowała mojemu zamierzeniu do najbliższego lądu po awarii steru. Było to około 370 km od Bermudów. Gdy dopłynąłem tu o świcie, już miałem powitanie przez ... specjalnie do mnie wysłane dwie urzędniczki z urzędu celno-emigracyjnego. Potem nalot mediów. Życzliwi i serdeczni ludzie chętni byli mi pomóc. Już następnego dnia awaria steru została usunięta. Aby dopłynąć do najbliższego lądu musiałem cofnąć się na wschód i popłynąć dalej na północ niż zamierzałem. Staram się wydostać z Bermudów minimum 330 Nm (około 600 km) na południe, na moją starą trasę, poza silne południowe wiatry, które gnębiły mnie w Trójkącie Bermudzkim 40 dób. I tu jest istota problemu. Na południe nic nie pływa. Wielkie żaglowce płyną z Karaibów do Europy przez Azory. Uciekają przed sezonem huraganów. Rozmawiałem z wszystkimi kapitanami żaglowców, zjawiającymi się tu co kilka dni. Odpowiedź jednaka: płyniemy na północny wschód, nie na południe. Nie możemy pana zabrać. Pozostaje specjalnie wynajęty duży kuter lub jacht. W rozmowach padały ceny takiego transportu w okolicach 40 000 dolarów. Niestety, moja roczna emerytura nie starczyłaby na to. Po negocjacjach ceny były nadal horrendalnie wysokie. Ogólnie Bermudy są nastawione na bogatych ludzi. W sezonie są tu ich tłumy. Teraz jest luźno i chcą chyba sobie na mnie zarobić jak na bogaczu. W negocjacjach bardzo pomaga mi Piotr Chmieliński. Oboje sprawdzaliśmy rożne możliwości transportu. Nie miałem zamiaru zostać Bermudzianinem.

- Najtrudniejsze momenty drugiej wyprawy przez ocean?
- W pięciu sztormach było najciężej. Szczególnie nocami, gdy nie widziałem nadpływających fal. Światło nawigacyjne nie oświetlało przecież dużej przestrzeni. Fale były bardzo nieregularne. Górne części fal załamujące się na kajaku, waliły w niego jakby taranem lub wielkim młotem. Nie było możliwe wtedy nawet zdrzemnięcie się. Jedynie przyłapywałem się na jakimś odrętwieniu. O drzemce to tylko marzyłem. Trudno było też po awarii steru. Kajak jest objętościowo duży, bardzo wrażliwy na wiatr. Trudno utrzymać w nim kurs przy skośnych wiatrach. A takie z reguły były. Rzadko wiatry wiały dokładnie w kierunku, w jakim chciałem płynąć. Często były dokładnie przeciwne moim zamiarom. Bez używania steru (po awarii leżał przymocowany na wierzchu kadłuba) utrzymanie kierunku było bardzo utrudnione. Tak mi to dokuczało, że jako inżynier mechanik wymyśliłem sposób zamontowania oryginalnego steru na pozostałym uchwycie i linkach. Działało to w miarę poprawnie lecz z powodu delikatności konstrukcji często ulegało uszkodzeniu. Wzmocniłem konstrukcję używając łańcucha, który dostałem od Chrisa, kapitana motorówki "Frog Cutter", którą przypłynął Piotr Chmieliński z ekipą TVP, 90 Nm przed Bermudami.

- A co podczas tak ekstremalnej wyprawy dostarcza panu najwięcej radości?
- Frajdą jest dla mnie bliski kontakt z przyrodą. Widzę rożne zachowanie się fal. Powierzchnia oceanu to coś nieustannie zmiennego, fascynującego. Bardzo lubię oglądać duże fale z załamującymi się wierzchołkami. Jestem przecież w bezpiecznym, niezatapialnym kajaku, to mogę skupić się na podziwianiu fal. Ekscytujące są przy silnych wiatrach, gdy wiosło muszę odłożyć i mogę kontemplować je. To coś fascynującego. Z radością witam rożne ptaki. Pojawiają się nawet na środku oceanu. Te daleko dystansowe są najczęściej wspaniałymi szybownikami. Wykorzystują energię wiatru, gdy musi wznosić się, by ominąć fale. To są loty falowe (tak nazywamy je w szybownictwie); ptak nie porusza skrzydłami a lata - piękne! Podziwiam też ryby płynące blisko i loty latających ryb. Czasem zdarzy się dostrzec płetwy rekinów, wtedy odczuwam dreszczyk emocji. Delfiny też dostarczają frajdy, chociaż krótko, bo nie wytwarzam fali służącej im do zabawy. Żółwie, przy spokojniejszych warunkach, też urozmaicają mi czas. Oczywiście raduję się, widząc po kilku tygodniach odległy o kilka kilometrów statek - znak, że jednak nie jestem sam. Dość często ponad setka ludzi bywała kilkanaście kilometrów ode mnie: w samolotach. W rejonie Wysp Kanaryjskich smugi kondensacyjne po przelocie takich samolotów jeszcze długo i gęsto trwały na niebie. Nad morzem podziwiamy piękne zachody słońca. Ja też takie podziwiałem, dodatkowo jeszcze wiele wspaniałych wschodów. Piękne gwiazdozbiory. Rozpoznawałem nowe, bazując na już poznanych; świetne urozmaicenie ciemnych, bezchmurnych nocy. Ileż meteorów zaobserwowałem i obdarzałem je życzeniami!

Czytaj również: Aleksander Doba znowu na oceanie. Zostało "tylko" 700 mil

- Po raz kolejny i jako pierwszy pokonał pan tak ogromną przestrzeń oceanu kajakiem. Czego chcieć więcej?
- Apetyt rośnie w miarę jedzenia, znamy to wszyscy. Do moich wypraw atlantyckich przygotowywałem się długo, nawet nie myśląc o przepłynięciu Atlantyku. Rożne wyprawy rzekami w Polsce. Potem były wyprawy morskie. Prawie każda następna wyprawa była dłuższa i trudniejsza od poprzedniej. Przed pierwszą transatlantycką wyprawą kajakową mówiłem, że jej trzeci, najtrudniejszy etap będę mógł zacząć po zrealizowaniu dwóch wcześniejszych. Przepłynięcie z Afryki do Ameryki Południowej to sprawdzenie siebie i kajaka. Potem miał być etap między Amerykami. Trzeci etap to wyprawa z Ameryki Północnej do Europy - najdłuższy i najtrudniejszy. Zgodnie z moją strategią, to byłby następny plan.

- Milczał telefon przez miesiące, kiedy pan płynął. Czy ten brak łączności nie doskwierał?
- W tej wyprawie zaistniały nieporozumienia i nieprawdziwe informacje. Paradoksem było, że ja, mając cały czas w kajaku dwa sprawne telefony satelitarne, miałem 47 dób przerwy w dwustronnej komunikacji. Nie mogłem wysłać żadnej wiadomości. Odbierałem cały czas SMS-y i e-maile od osób nie wiedzących nic o rzekomej awarii telefonów. To był mój błąd. Przegapiłem wyczerpujący się limit rozmów i SMS-ów, które mogłem wysłać. Po prostu podczas wysyłania kolejnych SMS-ów: stop. Karta przedpłacowa "pre-paid" wyczerpana. Wtedy dominowało u mnie uczucie..., ech, pominę to milczeniem. Cały czas łudziłem się, że wreszcie zorientują się w Polsce, dlaczego nie mogę wysyłać wiadomości. Dziękuje ekipie lądowej za 47 dób spokoju w łączności. Po opłaceniu kolejnej karty: awaria została usunięta.

- Kiedy zobaczymy pana na Florydzie?
- W niedzielę, 23 marca, o godzinie 14.30 czasu miejscowego (18.30 - czas w Polsce) planowane jest wypłynięcie żaglowca Spirit of Bermuda z kajakiem i ze mną na pokładzie (rozmowa przeprowadzona była 21 marca - od red.). Przepłynięcie dystansu 330 mil morskich do pozycji N 27 W 64 zajmie prawie trzy doby. Po wodowaniu w pobliżu starej trasy mam nad nią przepłynąć, by połączyć obie. Potem wiele zależy od siły i kierunków wiatrów jakie napotkam. Na Florydę powinienem dopłynąć przed majem.

Zobacz także: Olo Doba wraca na ocean


Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński