Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wywiad z Jarosławem Mroczkiem. "Nie akceptuję projektów przebudowy stadionu"

Andrzej Szkocki
Jarosław Mroczek, prezes Pogoni Szczecin.
Jarosław Mroczek, prezes Pogoni Szczecin. Andrzej Szkocki
Rozmowa z Jarosławem Mroczkiem, prezesem Pogoni Szczecin o budżecie, zadłużeniu i konkursie na przebudowę stadionu.

- Pierwsza runda za nami. W ocenie prezesa Pogoni jest ona...
- Bardzo dobra. Trudno nie cieszyć się z miejsca, które zajmujemy. Cel jaki sobie stawialiśmy - wypełniamy, bo jesteśmy w pierwszej ósemce, a to cel święty i w tej kwestii nic się nie zmienia. Nie podniecamy się. Widać, że kroczymy w dobrą stroną. Co będzie w rundzie dodatkowej? Zobaczymy, jak bardzo pierwsza ósemka będzie punktowo spłaszczona lub rozrzucona.

- Mówiło się o tym, że w tym sezonie Pogoń dysponuje mniejszym budżetem niż w ubiegłym. Dodatkowo do składu weszli młodzi zawodnicy. Paradoksalnie te zmiany korzystnie odbijają się na postawie zespołu.
- Budżet jest bardzo podobny do poprzedniego. Jego wielkość różni się tym, że wciąż cierpimy przez działania, które były niezbędne w walce o awans do ekstraklasy.

- Mówimy o zaciągniętych wtedy pożyczkach?
- Tak. Tych nakładów było bardzo dużo, ale ta sytuacja się prostuje i na koniec tego sezonu prawie że powinniśmy być na prostej. W przyszłym sezonie ten budżet będzie czystszy i klarowniejszy, bo po stronie kosztów nie będzie spraw związanych z historią. Będzie nam nieco lżej.

- Pomijając finanse, młodzi grają lepiej od swoich poprzedników.
- No tak, bo wybór jest prosty. Jak znajdziemy poważne finanse, nie dwa, trzy, pięć milionów, tylko trzydzieści lub pięćdziesiąt, wtedy możemy rozmawiać o składzie złożonym z reprezentantów Polski. Podobnie dzieje się z siatkarkami Chemika Police, które mogą być mistrzyniami Polski. My nie możemy tego dokonać, bo taki mamy region.

- Piłka jest dziesięciokrotnie droższa od siatkówki.
- Oczywiście. Jedyna droga to budowanie składu z młodych zawodników i sięganie po "wolnych" zawodników, którzy mają doświadczenie. Z punktu widzenia naszych możliwości finansowych, myślenie o takim transferze, w którym trzeba wykupić zawodnika pozostaje mrzonką.

- Przydaje się także wykorzystywanie błędów, które popełniają inni, jak w przypadku Jakuba Bąka.
- Nie robiliśmy tego złośliwie. Taki jest rynek, trudno było z takiej okazji nie skorzystać (Korona Kielce zapomniała, że kończy mu się kontrakt - dop. red.). Pogoń wśród zawodników, mam nadzieję, że te informacje, które do mnie dochodzą są prawdziwe, cieszy się pozytywną opinią i kiedy trafiamy do zawodników, nawet jeśli nie dochodzi do finalizacji umowy, to zawsze rozpatrują nasze warunki. Atmosfera, warunki, pieniądze jakie zawodnicy dostają w miarę regularnie... Żeby nie było wątpliwości, ja nie twierdzę, że wszystko jest idealnie, bo ciągle borykamy się z kłopotami finansowymi.

- Mowa o premii za awans?
- Nie, ta jest zapłacona. Ten temat już nie istnieje. Mówimy o zaległościach związanych z premiami regulaminowymi z tamtego sezonu, które w części nie zostały jeszcze zapłacone. Mamy z zawodnikami porozumienie. Nie mamy przed nimi tajemnic. Mówimy jak sprawy wyglądają i oni to akceptują. Staramy się płace regulować w terminie. Jeżeli są opóźnienia, to nie takie, które sprawiłyby problem finansowy. Przyjęliśmy taką zasadę wobec młodych zawodników, którzy otrzymują niewielkie pieniądze.

- Według moich informacji, juniorzy i zawodnicy z rezerw nie otrzymują więcej niż 1500 złotych.
- Tak, ale ja mówię także o tych młodych z pierwszego zespołu. Przyjęliśmy zasadę, że ci zawodnicy bezwzględnie otrzymują pieniądze w terminie. Staramy się oczywiście, by wszyscy otrzymywali, ale nie zawsze możemy to zrobić od razu. Młodzi są w pierwszej kolejności. Musimy wyjść na prostą. Zrobiliśmy plan restrukturyzacji w maju, kiedy zwróciłem się do prezydenta o udzielenie pożyczki.

I to też jest jeden z powodów dlaczego borykamy się z pewnymi problemami, bo to co miało wydarzyć się w sierpniu, nie wydarzyło się do końca listopada (rozmowa była przeprowadzona 12 listopada). To oczywiście zmierza ku końcowi, ale trwa to bardzo długo.

- Mówimy o pożyczce ze strony Miasta?
- To jeszcze nie zafunkcjonowało. Ilość formalności, papierów, dokumentów i zabezpieczeń, które musimy przedstawić jest tak duża, że jeszcze do końca nie dobrnęliśmy. Patrzę jednak z optymizmem, bo kiedy wreszcie się uda, to wyrównamy najstarsze zaległości, a jeżeli pojawią się nowe kłopoty, to będą wynikały z bieżących przepływów finansowych, a nie z niepokrywania się przychodów z kosztami w budżecie.

Chcemy przyszły sezon poświęcić na to, żeby uczynić wartość ze zrównoważenia budżetu, by budować silny fundament. To będzie oznaczało wielki wysiłek akcjonariuszy. Nie chcę wyprzedzać faktów, ale prawdopodobnie dosyć znacząco podniesiemy kapitał. To wszystko przed nami, bo chcemy w finansowych analizach, przy okazji procesu licencyjnego, wypadać bardzo pozytywnie. Mamy determinację, by finansowy obraz Pogoni na tle innych klubów stał się prawie wzorcowy.

- Przy okazji naszej rozmowy jeszcze za czasów I ligi mówił pan, że budżet klubu jest postawiony na głowie. Przypomnę - wkład miasta w budżet wynosił 7%, przychód z dnia meczowego 8%. Od sponsorów otrzymywaliście 15% z czego 70% musieli dopłacać akcjonariusze. A jak te proporcje wyglądają teraz?
- Jeśli chodzi o sponsorów sytuacja bardzo się zmieniła. Mamy partnera w postaci Grupy Azoty. Bez niego Pogoni nie byłoby w ekstraklasie. Nie chcę mówić o konkretnych kwotach, ale bez tych pieniędzy budżet by się nam nie domknął i nie mielibyśmy takich zawodników.

- Marcina Robaka także.
- Marcina Robaka także. Jeśli chodzi o wpływ z dnia meczowego, to średnia widzów nieco wzrosła, co i tak jest szokującą liczbą w porównaniu do tego starego obiektu.

- O młodości naszego stadionu jeszcze będziemy mówić. A jak z Miastem?
- Po naszej rozmowie, zgodziło się na pewną formułę. Prowadzimy szerokie szkolenie młodzieży, akademię piłkarską. To duży ciężar finansowy. Teoretycznie zgodnie z przepisami, moglibyśmy funkcjonować tak jak Piast Gliwice, czyli pierwsza drużyna plus dwie juniorów. Wtedy koszty byłyby mniejsze. W Pogoni w młodszych rocznikach gra ponad 300 osób. Do tego dwie drużyny juniorów. Rezerwy w trzeciej lidze, a to wszystko kosztuje. W tym momencie Miasto poszło nam na rękę i stąd wzrost finansowania do poziomu 4 milionów rocznie, z czego tak naprawdę dostajemy ok. 3,1 mln, bo musimy odprowadzić podatek VAT. Wcześniej dostawaliśmy 2 mln z groszami.

- Wracając do mojego procentowego pytania. Jak wyglądają te proporcje?
- Przy budżecie na poziomie 20 mln złotych, wkład Miasta wynosi 15 procent. Sponsorzy stanowią 25 procent, a przychody z dnia meczowego stanowią 10 procent.

Początkowo zaszaleliśmy trochę z cenami biletów, co negatywnie odbiło się na frekwencji. Przyznaliśmy się, że popełniliśmy błąd, czego efekty widzimy. Dzięki temu mamy wzrost publiczności, ale i mniejsze przychody.

- Mówi pan o błędzie. A z czego może być zadowolony?
- Konsekwentnie realizujemy zapowiedzi. Awansowaliśmy do ekstraklasy z wielkim bólem, ale udało się. Potem celem było utrzymanie, z trudem, ale także się udało. Teraz celem jest pierwsza ósemka. W przyszłym roku będziemy sięgali jeszcze wyżej. Chcemy pokazać, że przy skromniejszych środkach można uzyskiwać fajne efekty. Jest to jechanie po bandzie, bo wyniki w piłce są sumą setek elementów. Sukces czasami zależy bardziej od głowy zawodników niż umiejętności, bo gry w piłkę przecież się nie zapomina. Dochodzi do tego atmosfera w drużynie, wiara w sukces, doping.

Jak już jestem przy tym dopingu to dodam, że rozmawiając z zawodnikami jestem zaskoczony, jak silnie przeżywają sposób w jaki ich się dopinguje. Nawet przy słabszym meczu jak z Górnikiem Zabrze (porażka 1:4 - dop. red.). To ich tylko motywuje do lepszej gry. Cieszy mnie to, że na wulgarne przyśpiewki kibiców gości, nasi odpowiadają gwizdami.

Kiedyś miałem taki pomysł, by przed meczem rozdawać tysiące gwizdków, by kibic mógł zagwizdać, kiedy nie będą mu się podobały wulgarne przyśpiewki. Niestety, zabraniają tego przepisy (śmiech).

- Trudno było namówić Grupę Azoty do dalszego finansowania? Po pierwszym sezonie nie byli specjalnie zadowoleni.
- To zawsze są trudne rozmowy. Jeśli Grupa Azoty decyduje się umieścić swoje logo, robi to z określonego powodu. Wszędzie gdzie się pojawiają, jest sukces. Oni mówią tak - musimy gwarantować sukces (Mroczek puka w stół). Nie możemy być czymś schyłkowym na co się narzeka, lub towarzyszy temu negatywna opinia.

W ubiegłym sezonie tak było, co wiązało się z jakością dopingu oraz - wrzucę kamyczek do naszego ogródka - gry także. Bardzo pozytywnie na decyzję wpłynęła kwestia zatrudnienia trenera Wdowczyka. Ma dar przekazywania wiedzy w taki sposób, że potrafi partnerów zainteresować i namówić do współpracy.

- Trener Wdowczyk brał udział w negocjacjach?
- Może nie w taki sposób. Prawem partnera jest spytanie się, kto, jakie ma plany. Tak było w tym wypadku. Jestem głęboko przekonany, że Wdowczyk odegrał duża rolę. Rozmawiając z prezesem Jałosińskim, wiem, że ma to wpływ. Dzięki partnerowi i współpracującej z nim agencji PR z Warszawy robimy różne akcje, a to dowód poważnego wejścia. Umowa nie jest dłuższa niż jeden rok, ale będziemy o tym rozmawiać, bo dla prognozy finansowej klubu, która jest ważna dla procesu licencyjnego, duże znaczenie ma umowa przynajmniej półtoraroczna. Do tego naszych partnerów będziemy chcieli namówić.

- Czy to wolą Grupy Azoty była ilość kwoty jaką przeznaczy na Pogoń w zależności od zajętego na koniec miejsca?
- Nie chcę zdradzać szczegółów tej umowy.

- Przejdźmy zatem do potencjalnych partnerów. Temat lotniska Berlin-Brandenburg.
- Staram się śledzić wiele rubryk biznesu i gałęzi gospodarki, szczególnie tej niemieckiej, bo to nasi sąsiedzi. 25 procent ruchu powietrznego na tym lotnisku, to mają być polscy pasażerowie. Niemcy będą mieli tego świadomość. Próbowaliśmy się kontaktować. Niestety, nie ma jeszcze z kim rozmawiać, bo lotnisko jeszcze nie funkcjonuje. Wrócimy do tematu.

- Rafinera Schwedt.
- Takiego zainteresowania nie było.

- A Cypryjczyk polskiego pochodzenia, który inwestuje w Szczecinie?
- Wie pan, ja takich rozmów mam dwie w tygodniu, z różnymi podmiotami na temat biznesowych pomysłów. Musi jednak upłynąć dużo wody w Odrze, by dochodziło do konkretów. Wiem, że biznes wymaga cierpliwości i wiary, że ktoś zmieni sposób patrzenia lub dojrzenia naszych zalet. Czasami nawiązując małą współpracę, ta po jakimś czasie rośnie.

- Udajmy się na chwilę do Nicei, gdzie wziął pan udział w konferencji poświęconej stadionom. Czuł się pan tam jak Kopciuszek na balu?
- Nie. Do Kopciuszka, biorąc wygląd to mi daleko (śmiech). A mówiąc poważnie, staram się szukać takich spotkań, gdzie będę mógł poznać i dowiedzieć się czegoś o budowie obiektu. Większość konferencji była poświęcona nie temu czy budować stadion, tylko jak zwiększyć jego efektywność. Każde miasto, które ma drużynę na poziomie ekstraklasy nowy stadion mieć musi. Starałem się namówić organizatorów, by ciężar kolejnej konferencji, która w czerwcu odbędzie się w Londynie skierować na temat finansowania budowy stadionów. Poznałem kilka ciekawostek technologicznych, jak np. stadion o pojemności 15 tys. który zbudowano w trzy miesiące! Postęp w technologii jest tak gigantyczny...

Staram się pozyskiwać dużo wiedzy na ten temat. Spotykam się z architektami, dowiaduję się o różnych sprawach kosztowych. I kiedy potem na rozmowach słyszę od nie powiem kogo, ale przedstawiciela władzy, że między bajki można włożyć budowę stadionu na 25 tys. który będzie kosztował nie 200 mln złotych, a 400 lub 700, to przepraszam, ale wiem, że taki człowiek nie ma zielonego pojęcia i nie ma pola do dyskusji.

Cieszę się z każdej myśli o stadionie, że coś trzeba na tym obiekcie zmienić. Skandalem są warunki w jakich kibice oglądają mecze. Każda inicjatywa, która przyniesie zmiany jest dobra. Inicjatywy, które tylko pozostawiają kolory na papierze i mówią o nieokreślonej przyszłości takich zmian nie dają. Trudno mi pogodzić się z faktem, że ogłoszony konkurs i jego wyniki będą realizowane kiedyś tam. Dla mnie ten konkurs miałby sens, gdyby łopatę wbito od razu. Wtedy bym powiedział, że na okres kiedy nie będzie nowego stadionu ten lifting będzie dobry. Te wszystkie prace, które oglądałem, substancję stadionu zmieniają co najwyżej w 20 procentach. 80 procent pozostaje bez zmian. Dla mnie to nie jest zmiana. Z całym szacunkiem dla pomysłodawców, to jest mydlenie oczu. Nie chcę być rzecznikiem walki. Chciałbym głośno mówić, że temu miastu filharmonia jest bezwzględnie potrzebna, tak jak hala sportowa, nie patrząc czy ten projekt jest stary, tak jak basen, Arkonka itd., tak samo potrzebny jest stadion. Nie rozumiem, dlaczego wszystkie inne inwestycje otrzymują zielone światło, z ułomnościami lub bez, a stadion nie jest dotykany, bo ten kolorowy lifting z nowym stadionem nie ma nic wspólnego.

- A jak skomentować fakt, że wygrany projekt w rzeczywistości będzie droższy niż zakładane 48 milionów?
- O tym w ogóle nie dyskutujemy. No bo... (śmiech). Projektanci dostali zadanie. Ma być nowy dach, przestawiona trybuna...

- Rozmawiał pan z projektantami?
- Nie, odwiedziłem sąd konkursowy. Byłem tam przez 30 minut, dzieląc się swoimi uwagami.

- Moim zdaniem wpadł pan w pułapkę, bo Miasto może się bronić tym, że w wyborze brał pan udział.
- Nie, bo moje pierwsze słowa brzmiały tak - nie akceptuję tych projektów, bo żaden z nich nie spełnia potrzeb mieszkańców i nie może być zastępstwem nowego stadionu.

- Ale o tym mówi pan po raz pierwszy, ze mną w rozmowie. Opinia publiczny do tej pory o tym nie słyszała.
- Można zobaczyć protokół z tego spotkania. Nie wstydzę się tego co tam powiedziałem, bo powiedziałem prawdę. Ja się nie sprzeciwiam tym pracom, tylko to nie rozwiązuje sprawy nowego stadionu. Jeżeli ktoś sądzi, że stadion służy tylko do wejścia na mecz, oglądania spotkania z krzesełka i wyjścia to się myli. W tych czasach stadion musi być żywy. W dniu meczu powinien przyciągnąć dwie godziny wcześniej.

Zrealizujmy ten projekt, który wygrał w ciągu roku, to spełni moje oczekiwania, jeśli chodzi o tymczasowe poprawienie jakości oglądania meczów w Szczecinie, ale mój postulat brzmi tak, proszę to zrealizować w ciągu roku, i w tym samym czasie przystąpić do procesu developmentu nowego stadionu.

- Jesteśmy w Polsce, w Szczecinie.
- W kraju, w którym takie rzeczy się robi. Zabrze, Bielsko-Biała, Białystok. Proszę sięgnąć do moich wypowiedzi sprzed 5 lat. Proces developmentu to jest minimum dwa lata, dlatego zacznijmy to dzisiaj. Nawet jeżeli nasza władza stwierdzi - robimy nowy stadion, to ja wiem, że nie będzie gotowy przed rokiem 2016-17. A w przypadku rozpoczęcia budowy w 2016 to będę szczęśliwy. Jeśli dziś powstałaby taka decyzja, to nowy stadion byłby gotowy w 2018 roku.

Nie rozumiem, jak ktoś twierdzi dzisiaj, że w kolejnych latach nie będzie pieniędzy. Przecież my nie wiemy jak będzie wyglądała wtedy gospodarka, a ta zmienia się bardzo szybko. A jeśli pojawi się boom? To dlaczego mamy być do niego nieprzygotowani? Proces developmentu, taki nawet najbardziej przerośnięty, gdzie przepłaca się projektantów, nie wyniesie więcej niż 5-7 mln, na trzy lata. Ok. 2 milionów każdego roku. Czy nie warto wydać tych pieniędzy, by mieć wszystko gotowe do wbicia łopaty? Wtedy mamy dwa wyjścia. Jest możliwe finansowanie? Działamy od razu. Nie ma takiej możliwości? Czekamy.

Rozmawiał Marcin Dworzyński

Druga część rozmowy z Jarosławem Mroczkiem, w piątek w Głosie Szczecina - o współpracy ze stowarzyszeniem kibiców, relacjach z Piotrem Krzystkiem i... swojej kandydaturze w wyborach prezydenckich

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński