Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Okiem Dezertera cz. 2: Jak frontowiec jedzie na urlop

OPRACOWAŁ (JASZ)
Budynek "Ufa Palast”, w którym znajdowało się m.in. kino, dom handlowy oraz kawiarnia. Tutaj mógł spędzać wolny czas Kurt, autor pamiętnika.Gmach DeFaKa (Deutsches Familien-Kaufhaus GmbH) uległ znacznym zniszczeniom w czasie nalotów dywanowych na Szczecin w 1944 roku.
Budynek "Ufa Palast”, w którym znajdowało się m.in. kino, dom handlowy oraz kawiarnia. Tutaj mógł spędzać wolny czas Kurt, autor pamiętnika.Gmach DeFaKa (Deutsches Familien-Kaufhaus GmbH) uległ znacznym zniszczeniom w czasie nalotów dywanowych na Szczecin w 1944 roku. Archiwum
Dziś publikujemy drugą część wspomnień młodego Niemca Kurta, szczecinianina z czasu wojny. Zobaczmy jak wyglądała gorycz porażki.

Kilkanaście lat temu to była sensacja, która obiegła Szczecin. W czasie remontu jednej z altanek na Wyspie Puckiej w Szczecinie, znaleziono chaotycznie zapisany w języku niemieckim notes.

Okazał się pamiętnikiem Kurta, dezertera z Wehrmachtu, który od sierpnia 1944 r. do wiosny 1945 r. ukrywał się w tej części miasta. Autor zapobiegliwie ukrył go w słoiku. Zapiski prowadził w starym kalendarzu.

To notatnik Kurta, mieszkańca Szczecina, podoficera Wehrmachtu, który przetłumaczył Roman Tesze.

***

Walczyłem już 28 miesiąc, a miałem otrzymać dopiero drugi urlop. Poprzedni mile wspominałem. W domu przebywałem mało. Właściwe przychodziłem tylko na nocleg. Mama nad tym ubolewała. Całe dnie spędzałem w gronie młodszych kolegów .

Trochę im przewodziłem, a na pewno bardzo imponowałem. Organizowano na moją cześć małe spotkania towarzyskie, zapraszano na zbiórki Hitlerjugend. Często chodziliśmy całą paczką do kina. Moniki, niestety nie było na miejscu.

Odbywała akurat półroczną, obowiązkową dla dziewcząt służbę w Arbeitsdienst (Służba Pracy), na drugim końcu Niemiec w Aachen (Akwizgran). Jak pisała mi, pracowała jako pomoc do dzieci w dziesięcioosobowej rodzinie urzędnika policyjnego. Była to solidna harówka.

Jej "pani" przydzielano co pół roku nową Arbeitsmaid - junaczkę, darmową służącą, na którą przerzucała natychmiast ciężar opieki nad ośmiorgiem małych dzieci. Sama zaś ograniczała się do dumnego noszenia odznaki Reichsbundu für Kindereiche (odznaka związku wielodzietnych) i brązowego Mutterkreuz (krzyż macierzyństwa) od führera. Urlop mój szybko minął.

Co dobre zawsze się zbyt szybko kończy. Wspomnienia o nim zaczynały się powoli zacierać. A co pozostało realne aż do bólu ? Front wschodni!

Miłość na odległość

Z Moniką korespondowaliśmy regularnie. Niecierpliwie czekałem na jej listy, bardziej niż na te od mamy i ojca. Poruszaliśmy jedynie sprawy osobiste, więc cenzura się nie czepiała. Poczta polowa działała na ogół sprawnie.

Z czasem doszliśmy do wniosku, że się pobierzemy. Mój drugi urlop był wymieniony w rozkazie pułku już na początku lipca 1944 roku. Zawsze jednak coś stawało na przeszkodzie. A to nie przybyło uzupełnienie, a to dowódca kompanii wysłał dwóch ludzi do domu poza kolejnością, bo mieli jakieś ważne sprawy rodzinne, a to ozdrowieńcy nie wracali na czas z lazaretów itp.

Napisałem do Moniki, że w pierwszym dniu urlopu poproszę jej ojca o pozwolenie na ślub. O dniu przyjazdu do Szczecina powiadomię telegraficznie. Niechaj na razie nikomu poza najbliższymi o nas nie mówi. Jako narzeczeni wystąpimy z wnioskiem o udzielnie nam uproszczonego ślubu wojennego.

Pozwoli to ominąć szereg formalności, nie trzeba będzie kilkunastu dni, jak przed wojną. Ślub nasz z całą pewnością odbędzie się w dniu zgłoszenia. Wystarczą ustne zapewnienia przed urzędnikiem stanu cywilnego o naszym aryjskim pochodzeniu i braku chorób dziedzicznych.

Nie bez znaczenia pisałem z ukrytą ironią - będzie również prezent od führera: ozdobne wydanie "Mein Kampf". Cenzura nie mając pewności czy to żart, czy poważne stwierdzenie tego zdania nie skreśliła.

Zamach

Po nieudanym zamachu na Hitlera, który miał miejsce 20 lipca 1944 roku w Wolfschanze ("Wilczy Szaniec" koło Kętrzyna) żołnierze frontowi nie odczuli właściwie żadnych zmian.

Oficerowie do spraw politycznych narodowosocjalistycznych w trakcie pogadanek wyjaśniali, że opatrzność znów uchroniła naszego führera ponieważ nie odniósł on prawie żadnych obrażeń. Winni są znani i zostaną ukarani z całą surowością prawa.

Nowa Wunderwaffe (cudowna broń - bomby latające V1, rakiety V2 i działo V3, rakietowy samolot myśliwski Messerschmitt Me 163 Komet, myśliwce odrzutowe Heinkel He 162 Volksjäger oraz Messerschmitt Me 262 Schwalbe, bombowiec odrzutowy Arado Ar 234, okręty podwodne typ XXI i XXIII) jest już na ukończeniu wszystko będzie ponownie po naszej myśli. Dyscyplina nie zelżała.

Tylko zamiast salutowania, wprowadzono również w wojsku partyjne pozdrowienie "Heil Hiltler". Poprawiło się również wyżywienie z kotła. Po zluzowaniu z pierwszej linii, w kantynie można było w tamtym okresie dostać praktycznie wszystko.

Była nawet czekolada szwajcarska Suchard i szwedzka Marabou, najlepszy francuskie wino Dubonett, hiszpańskie pomarańcze, dobre słowackie piwo Bratislava Pressburg, a nawet tureckie rodzynki. Ponadto markowe cygara i cały szereg gatunków dobrych papierosów. Przy tym wszystkim był jedne mankament: dodatku frontowego nie podwyższano.

Często trzeba było obywać się smakiem. Lotte, nasza kantyniarka, kredytu nie udzielała.

Odwrót

Ziemia podnosiła się po każdym błysku. Zabudowania rozpadały się. Wybuchy były częste, obsypywały wszystko tonami piachu, cegieł i kamieni. Łuny pożarów oświetlały teren. Słychać było przeraźliwe krzyki rannych. Właściwe nie było już żadnej linii frontu.

Wbrew wyraźnemu rozkazowi führera "ani korku wstecz każdy", kto tylko czuł się na siłach, panicznie uciekał. Pojazdy mechaniczne, zaprzęgi konne, motocykliści, piechurzy - wszystko się rozmieszało. Exodus trwał całą noc.

Nie było siły, żeby to powstrzymać. Iwan atakował ostro, na szerokim odcinku frontu. Nikt nie chciał wpaść w okrążenie (to prawdopodobnie skutki radzieckiej ofensywy "Bagration" z lata 1944 - przyp. red.)

W pewnym momencie kanonada ustała, ale bezwładny odwrót trwał. Rosjanie głęboko wdarli się w nasz teren. Już nie obowiązywało znane wszystkim hasło "Ordnung muss sein" (Porządek musi być). Masa ludzi i sprzętu była w totalnej rozsypce. Dopiero w południe z grubsza obsadzono prowizoryczną jak na razie linię frontu. Iwan na szczęście siedział cicho.

Odnalazłem swoją kompanię. Brakowało 12 ludzi. Pisarz kompanijny Karl Wenzel, też szczeciniak, powiedział mi, że przyszedł telefonogram z dywizji wstrzymujący wszystkie urlopy. - Ty chłopie nie musisz o niczym wiedzieć. Powiem każdemu, kogo to zainteresuje, że kartę urlopową odebrałeś wczoraj z rana, a stary nie będzie cię zatrzymywał. Wyrywaj, póki trwa jeszcze ten cholerny bałagan - poradził.

Część trzecia za tydzień

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński