Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Bileciki do kontroli", czyli kilka godzin z życia kontrolera

Rafał Wolny, [email protected]
Legitymacja kontrolera biletów, którą autor miał przez kila dni pracy "kanara”.
Legitymacja kontrolera biletów, którą autor miał przez kila dni pracy "kanara”. Radek Koleśnik
Dziesięć wypisanych mandatów, parę drobnych pyskówek, kilka czarujących kobiecych uśmiechów, płacz dziecka i interwencja policji - to bilans mojej kilkudniowej pracy w roli kontrolera biletów.

"Bileciki do kontroli" - chyba w większości z nas to wezwanie wywołuje negatywne emocje. Nawet wśród uczciwych pasażerów, zawód kontrolera biletów, zwanego pogardliwie kanarem, nie cieszy się prestiżem. - Ludzie z zasady nas nie lubią, a jeśli jeszcze dostaną mandat, to traktują nas zupełnie pogardliwie, a nawet agresywnie - wskazuje Bożena Wesołowska, kierowniczka firmy "Urban System", zajmującej się sprawdzaniem biletów w koszalińskich autobusach.

Na co dzień to właśnie jej obrywa się najbardziej od niezadowolonych pasażerów, którzy przychodzą do biura ze skargami na pracę kontrolerów. A jak praca kontrolerów wygląda z punktu widzenia nich samych? Na kilka marcowych dni postanowiłem wcielić się w rolę kanara, żeby to sprawdzić.

Z kontroli nie wyżyjesz

- Ludzie są różni, często bardzo nieprzyjemni, ale pierwsze o czym musisz pamiętać, to do każdego odnosić się kulturalnie - poinstruowała mnie na samym początku pani Ela.

Bilety sprawdza od dwóch lat, ale nie jest to jej jedyna praca. - Jeśli chce się naprawdę godnie zarabiać, to nie wystarczy. Może być co najwyżej dodatkiem - zauważa kobieta, która na pełny etat zajmuje się handlem.
Autobusami jeździ średnio 3-4 godziny dziennie, przede wszystkim popołudniami. Niechętnie wieczorami, a już na pewno nie pojazdami bez monitoringu. - Do takich nawet nie wsiadam - podkreśla. - Pasażerowie potrafią nawet oskarżyć o to, że zabrałam im bilet, a bez monitoringu się nie obronię.

Kamery przydają się też, gdy dochodzi do próby przekupienia kontrolera, a takie sytuacje również się zdarzają. - Choć coraz rzadziej - zaznacza moja nauczycielka.

Szkolenie rozpoczynamy w środę, ok. godz. 13 na przystanku Zwycięstwa/Krakusa i Wandy. Wsiadamy w "czternastkę" i od progu witają nas (a raczej panią Elę) uśmiechy pasażerów. Jeszcze nim padnie sakramentalne "bileciki do kontroli", już po nie sięgają. - Trudno, żeby ludzie cię nie rozpoznawali, jeśli jeździsz od dawna - tłumaczy kontrolerka, która sama również wiele osób kojarzy. Niektórych pyta nawet o sprawy prywatne (pewnego studenta o to, jak mu poszedł egzamin), część dzieciaków zna po imieniu, a odprowadzających je na autobus rodziców zapewnia, że dopilnuje, by wysiadły na właściwym przystanku. - Jeśli zachowujesz się jak człowiek, to i ludzie są dla ciebie w porządku - mówi.

Przynajmniej ci, którzy nie mają nic na sumieniu. Dla pozostałych jest nieugięta, a uśmiech znika z jej twarzy. - Ale o co chodzi? Przecież mam miesięczny - stawia się aroganckim tonem piętnastolatka, która, tydzień po rozpoczęciu miesiąca, nie ma na znaczku wpisanego numeru. - To tak, jakbyś jechała bez biletu - tłumaczy jej spokojnie pani Ela, sięgając jednocześnie po bloczek mandatowy. - To jakieś śmieszne - rzuca dziewczyna, ale w końcu podpisuje mandat.

- Jeśli będziesz miał miękkie serce, to musisz mieć twardą dupę - odpowiada bez ogródek kontrolerka na moje pytanie, dlaczego nie poprzestała na dopilnowaniu, by nastolatka wpisała numer na znaczek.

Prawdomówna wnuczka

Rada przydatna, zwłaszcza, że pasażerowie bywają bezczelni i, niezależnie od wieku, potrafią kłamać w żywe oczy. Przy kolejnej kontroli podchodzimy do starszego mężczyzny, jadącego z dwiema wnuczkami. Podaje kontrolerce dwa bilety. Oba ulgowe. - Ile dziewczynki mają lat? - pyta Pani Ela. - Starsza pięć, a młodsza nie ma jeszcze czterech (dzieci do 4. roku życia jeżdżą MZK za darmo - red.) - mówi pasażer, na co wtrąca się starsza z dziewczynek. - Nie dziadku, nic nie pamiętasz, to ona ma pięć, a ja mam sześć - poucza.

Mężczyzna próbuje przekonać wnuczkę, ale bezskutecznie - ta pozostaje nieugięta. - No to będzie mandat - zapowiada pani Ela, na co pasażer niechętnie wyjmuje z kieszeni czysty bilet ulgowy i wkłada do kasownika.
Pani Ela tym razem odpuszcza, choć, po sprawdzeniu uprawnienia do ulgi samego mężczyzny (legitymacja emeryta straży pożarnej) mówi z wyrzutem: - To takich rzeczy uczą w straży?!

- Jeśli masz wątpliwości zawsze pytaj dzieci - one powiedzą prawdę - instruuje mnie już po wyjściu z autobusu.

Dojeżdżamy na pętlę Oskara Lanego i przesiadamy się do "jedenastki". - Zazwyczaj wsiadam do tego, co podjedzie - odpowiada na pytanie o wybór trasy.

Tym razem, inaczej niż wcześniej, nie zaczynamy od razu kontroli. Siadamy, przejeżdżamy kilka przystanków i po kolejnym, kiedy już wszyscy siedzą, my wstajemy i wyjmujemy identyfikatory. - Trzeba dać ludziom szansę, żeby skasowali lub kupili bilety - tłumaczy kontrolerka.

Przejeżdżamy trasę w obie strony, więc jest czas na kilka "rundek" po autobusie. W trakcie jednej rodzeństwo (14-latka i ośmiolatek) pokazują podwójnie skasowane bilety. - Takie kupiłam w kiosku - twierdzi dziewczyna, ale kontrolerka każe jej nie opowiadać bajek i wystawia mandat. Chłopca nie karze. - Poniżej trzynastego roku życia nie mogą podpisywać mandatów. W miejscu podpisu należy za to wpisać numer telefonu do rodziców, ale że byli rodzeństwem, to drugi mandat odpuściłam - uzasadnia.

- Tylko lepiej przyznaj się mamie - radzi na koniec nastolatce. Jej pedagogiczne zacięcie po raz kolejny ujawnia się podczas innego kursu, kiedy kierowca autobusu czeka na dochodzącego do przystanku sędziwego mężczyznę. - Wypadałoby powiedzieć dziękuję - poucza pasażera po wejściu do pojazdu.

Studentki księżniczki

Trzeba jednak przyznać, że zachowanie niektórych często wywołuje chęć reakcji. Na przykład studentek, wyraźnie noszących głowę w chmurach w kontakcie z nami.

- Księżniczki - mówi o nich Wojtek, kontroler z trzynastoletnim stażem, z którym jeżdżę przez pozostałe dni.

Kiedy podają bilet i dokument potwierdzający ulgę, często demonstracyjnie patrzą w okno. Taką "księżniczkę" spotykam już podczas pierwszej samodzielnej kontroli. Studencką legitymację podaje mi blondwłosa pasażerka, a w dokumencie widzę zdjęcie kruczowłosego dziewczęcia. Patrzę i porównuję. - Już nie musi się pan tak wpatrywać - rzuca poirytowana. - Muszę, bo kolor włosów mi się nie zgadza - odpowiadam z uśmiechem. - No i?! Zmieniły się - ripostuje dziewczyna, ze złością odbierając ode mnie legitymację i bilet.
Chcę jeszcze coś powiedzieć, ale odpuszczam. Widzę, że studentka siedzi z kolegą, więc może chciała przed nim błysnąć.

- Nie ma co się kłócić i dyskutować - zawsze się uśmiechaj i bądź kulturalny, nawet jeśli pasażer jest niemiły lub nie ma racji - powtarza radę pani Eli Wojtek.

On sam, kiedy innym razem jakiś student (z panną u boku) go przedrzeźnia, zdaje się w ogóle tego nie zauważać. Kiedy zatem natykam się na kolejną zmanierowaną przedstawicielkę braci studenckiej, próbuję zastosować się do rady starszego kolegi. - Ile razy jeszcze będziecie sprawdzać - pyta poirytowana dziewczyna. - Taka praca - odpowiadam. - To trzeba było się uczyć - pada riposta. - Tak jak Pani? - pytam grzecznie. - Ja studiuję dziennikarstwo - odpowiada z niekłamaną dumą, a ja ledwo powstrzymuje parsknięcie. - Gratuluję - uśmiecham się tylko na obchodne.

- Gorsze są mohery - twierdzi jednak Wojtek. Pod tym pojęciem klasyfikuje osoby po 70-tym roku życia, a więc jeżdżące za darmo. - To one najczęściej bronią gapowiczów i kłócą się.

Próbkę takiej sytuacji mamy w czwartek, też popołudniu. Chłopak (na oko 17-18 lat) jedzie na bilecie ulgowym, ale nie chce pokazać żadnej legitymacji. - Nic nie pokażę i nie wysiądę - to moje ostateczne stanowisko - oświadcza wyzywająco, oparty o drzwi.

Wojtek "walczy", grożąc policją. Ma już nawet telefon przy uchu, ale w sukurs gapowiczowi przychodzi niespodziewana odsiecz. - On nie musi Panu pokazywać żadnych dokumentów. Nie pokazuj chłopcze, on nie ma prawa cię sprawdzać. Proszę go zostawić - nadaje starsza pani.

Kontroler jednak się nie poddał i ostatecznie "złamał" chłopaka na tyle, że ten kupił drugi ulgowy bilet u kierowcy.

Wojtek, na co dzień kolejarz, mówi, że takie sytuacje są na porządku dziennym. Kiedyś przyłapał na jeździe bez biletu zakonnicę, która tłumaczyła, że zagadała się przez telefon. - Kiedy zacząłem wypisywać mandat naskoczyła na mnie jakaś pasażerka: jak pan może, przecież to zakonnica - wspomina. - Odpowiedziałem, że bilety muszą mieć wszyscy, a kiedy poprosiłem o jej, powiedziała, że nie ma, bo jest radną (jeżdżą bezpłatnie - red.). W takim razie nie dziwi mnie, że MZK przynosi takie straty, skoro nawet radni tolerują gapowiczów - odparłem, uciszając ją tym tekstem.

Z innym, obecnym radnym (nazw. do wiad. red.), wiąże się historia, która miała już miejsce w ostatnich dniach. - Zatrzymaliśmy jakąś panią bez biletu, ale nie chciała przyjąć mandatu. Zamiast tego zadzwoniła po męża, radnego. Ten niemal natychmiast przyjechał na miejsce. Najpierw, jako że kiedyś pracował w MZK, próbował nas przekonać do odstąpienia od mandatu, a kiedy to nie odniosło skutku, zaczął nawet grozić - opowiada Wojtek.

Podobne nieprzyjemności zdarzają się kontrolerom od czasu do czasu. Do najbardziej ekstremalnych sytuacji, jakie spotkały Wojtka należy... pogryzienie przez nastolatkę, która wpadła w szał, gdy zaczął jej wypisywać mandat za jazdę bez biletu. Kiedyś też oberwał w nos. - Ale to na ulicy, poza autobusem - podkreśla. - Prawdopodobnie ktoś, kogo wcześniej ukarałem, rozpoznał mnie i postanowił się zemścić - opowiada ze śmiechem.

Mimo to z pracy jest zadowolony, tym bardziej, że spotyka się także z pozytywnym odbiorem. Ludzie dziękują mu za pracę, chwalą, a nawet bronią przed pyskówkami. Kiedy w jednym z autobusów starsza pasażerka spytała mnie czy Wojtek jest moim nauczycielem, a ja potwierdziłem, w odpowiedzi usłyszałem: - Ooo, to bardzo dobrze, bo to bardzo dobry kontroler i w ogóle człowiek.

Śmiech na powitanie

Wbrew stereotypom, obecność kontrolerów potrafi także wprawić w dobry humor. Przy okazji kolejnej kontroli przesiadamy się do autobusu jadącego za "naszym", by na następnym przystanku wrócić do tego pierwszego. Na powtórzone hasło "bilety do kontroli" cały tył autobusu zareagował gromkim śmiechem. - Lotna kontrola; na sportowo - słyszymy z ust rozbawionych pasażerów, ale Wojtek się nie zraża. - Robię tak często, bo zdarzają się cicho-ciemni, którzy myślą, że jak jednej kontroli unikną, to następnej już nie będzie - tłumaczy mi potem.

Z jego doświadczeń wynika, że bez biletów jeżdżą nie tylko przysłowiowi cwaniacy. - Nawet byś się nie spodziewał. Sędziowie, nauczyciele, wojskowi, duchowni zakonnice - wymienia tylko kilka profesji społecznego zaufania.

Większość koszalińskich gapoli (jak sam o nich mówi) zna, innych potrafi wyczuć. - Próbują nagle wysiadać, rozglądają się nerwowo, stają przy drzwiach - wskazuje.

Są jednak i zupełnie niespodziewani, jak dwudziestokilkulatka, którą przyłapaliśmy bez biletu w "dziesiątce" w piątek z samego rana. - Zaspałam do pracy i nie zdążyłam kupić biletu, a kiedy chciałam kupić u kierowcy zorientowałam się, że zapomniałam pieniędzy - wyjaśniała, jednocześnie bez wezwania podając dowód osobisty.

Mandat przyjęła bez mrugnięcia okiem i z uśmiechem zażenowania, choć była poirytowana, że przejechaliśmy "jej" przystanek. - Spóźnię się przez panów do pracy.

- Nie możemy wypisywać mandatów poza pojazdem - wytłumaczył mi Wojtek, kiedy spytałem, dlaczego po prostu nie wysiedliśmy razem z nią.

Ta gapowiczka była nietypowa, ale wcześniejsze spostrzeżenia Wojtka, co do łatwości rozpoznania potencjalnego gapowicza potwierdziły się już kilka chwil później. Wsiadamy w "czternastkę" przy ul. Jana Pawła II, w stronę centrum. Idziemy na dwoje drzwi. Kiedy tylko zobaczył wchodzącego do autobusu Wojtka, z miejsca poderwał się jakiś nastolatek. - Ocho... - pomyślałem i ustawiłem się tak, żeby nie miał przejścia.
Kiedy autobus ruszył, chłopak, nie chcąc przyspieszać spotkania z przeznaczeniem, usiadł, a ja zająłem się kontrolą z drugiej strony. Gdy Wojtek zaczął się do niego zbliżać, nastolatek wstał i ruszył do przodu. - Bilet proszę - zatrzymałem go. - Właśnie idę kupić - odpowiedział. - Teraz?! - zapytałem.

Na to już odpowiedzi nie znalazł. Stwierdził za to, że nie ma dokumentów, jednak Wojtek nie wierzył w podane przez niego dane. - Dzwonię po policję - ostrzegł, ale nie poskutkowało.

Zadzwonił. Z policjantami umówił się pod dworcem, prawie pół godziny później. - Będziemy tak wozić tego chłopaka? - zapytałem, a Wojtek potwierdził.

Przeszliśmy do przodu. Nastolatek usiadł, a kierowca na kolejnych przystankach nie otwierał przednich drzwi. Mimo to Wojtek uznał, że musi go pilnować, więc chodziłem po autobusie sam. Trafiłem tylko chłopaka bez wpisanego numeru biletu miesięcznego na znaczek. - Wpisz go teraz - poleciłem, a chłopak odetchnął z ulgą

- No i pomyliłeś się - z satysfakcją rzuciłem Wojtkowi po kolejnej rundce, przypominając jego własne słowa, że rano na tej trasie spotkamy sporo młodzieży bez biletów.

- Poczekaj jeszcze - odpowiedział, gdy staliśmy na przystanku na ul. Franciszkańskiej.

Na kolejnym, koło tak zwanego "koledżu" przy ul. Morskiej, do autobusu weszła grupka nastolatek. Wyciągnąłem identyfikator i ruszyłem w ich kierunku. Bilet, miesięczny miała tylko jedna. Trzy nie miały nic i posłusznie przeszły do przodu, do wcześniej przyłapanego chłopaka. Podobnie jak on stwierdziły, ze nie mają dokumentów. Jako że i tak mieliśmy spotkać się z policją, Wojtek nie naciskał, tylko je o tym poinformował. Nie przejęły się.

Policja współpracuje

Pod dworcem już czekał na nas patrol, który natychmiast przystąpił do weryfikacji danych gapowiczów. Korzystając z pomocy policjantów, Wojtek wystawił mandaty. - Zawsze odpowiadają na nasze zgłoszenia i nie ma żadnych problemów - chwalił potem współpracę z mundurowymi.

- Są dni, kiedy interwencji na wezwanie kontrolerów przeprowadzamy po kilka, ale są też takie, kiedy nie ma żadnej - informuje Monika Kosiec, rzeczniczka Komendy Miejskiej Policji w Koszalinie. Dla policjantów nie są one uciążliwe. - Prawo przewozowe uprawnia kontrolerów do tego, że w razie odmowy zapłacenia należności i wówczas, kiedy nie mogą ustalić tożsamości podróżnego, mają prawo zwrócić się do nas o ustalenie jego tożsamości - zaznacza pani rzecznik.

Kiedy wznowiliśmy kontrole, przyłapałem jadącą bez biletu 8-9-latkę. - Zapomniałam, ale zaraz wysiadam - tłumaczyła łamiącym się głosem, a w jej oczach rosły łzy. Odpuściłem, a gdy wróciłem do Wojtka ten się uśmiechał. - Dobrze zrobiłeś, nie ma co czepiać się dzieci, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie - powiedział.
Dużo mniej wyrozumiały jest dla bezdomnych, którzy zimą są istną plagą w miejskich autobusach. Oczywiście bez biletów. - Nie wzywamy policji, ani nie wystawiamy mandatów, bo to nie ma sensu. Często za to wywozimy ich za karę na jakąś odległą pętle. Jak się kawałek przespacerują, to będą mieli nauczkę. Byle nie na "bowid", żeby nie mieli za blisko do schroniska - śmieje się Wojtek, ale zapewnia, że traktuje w ten sposób jedynie tych pijanych. - Jeśli widzę, że ktoś jest po prostu biedny, ale trzeźwy i musiał wejść do autobusu, by gdzieś dojechać lub się trochę ogrzać, najczęściej odpuszczam.

- Łatwą macie tę pracę - mówię mu po trzecim dniu, a ten tylko się uśmiecha i proponuje jeszcze wieczorną zmianę kolejnego dnia. Może tam w końcu będzie się coś działo - myślę sobie.

Jest wieczór (19.30-21.30), więc zmieniamy system na kontrole lotne. Jeździmy samochodem MZK i na przystankach wsiadamy do autobusów od razu sprawdzając bilety, także osób wychodzących. - Nie zawsze tak robimy, ale dziś korzystamy z okazji, że kolega z MZK bada obłożenie - tłumaczy Wojtek.
Tym razem jest nas trzech. Obstawiamy głownie linię nr 16 pomiędzy Atrium, a dworcem. Przy kolejnym kursie trafiamy na podchmieloną parę. Mają bilety, ale nie skasowane. - Nawet nie daliście nam szansy, skasujemy i po sprawie - żalą się, choć w autobusie siedzieli już wówczas, gdy my do niego wsiedliśmy. Dlatego Wojtek ich nie puszcza i wypisuje mandat.

"Za miękki jesteś"

Następna kontrola zapowiadała się jeszcze bardziej obiecująco. Autobus pełen, ponad trzydzieści osób i… wszyscy z biletami i odpowiednimi dokumentami. - Najwyraźniej już się rozeszło, że jeździmy tą trasą - zaśmiał się Wojtek.

Dlatego zmieniamy linię i od razu efekt. Pani, która ma skończone 22 lata i, choć nie kontynuuje nauki, jeździ na bilecie ulgowym. - Nie wiedziałam - przyznaje z rozbrajającym uśmiechem. Po chwili wyjmuje portfel i płaci na miejscu (dzięki temu mandat jest niższy o połowę).

- Za miękki jesteś - mówi przyjaźnie Wojtek, kiedy wysiadamy z autobusu. - To znaczy? - pytam. - Puściłbyś ją. - Skąd ten pomysł? - Widziałem jak się do siebie uśmiechacie.

Ma mnie. Chyba faktycznie jestem za miękki...

Czytaj e-wydanie »

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński