MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Festyn Komandosa 2011. Desant na Dziwnów [zdjęcia]

Maurycy Machnio [email protected]
Jednym z głównych punktów programu imprezy w Dziwnowie są pokazy historycznych grup rekonstrukcyjnych.
Jednym z głównych punktów programu imprezy w Dziwnowie są pokazy historycznych grup rekonstrukcyjnych. Marcin Bielecki
Od wczoraj w Dziwnowie trwa druga edycja Festynu Komandosa. W programie gry i zabawy dla turystów. Na zapleczu tej imprezy pod patronatem Głosu spotykają się niezwykli ludzie. Wszyscy związani z 1 batalionem szturmowym.
Festyn Komandosa 2011

Festyn Komandosa 2011

- Mówią, że Dziwnów stał rybakiem i żołnierzem. Już się ukuło takie określenie. My tu razem z rybakami piliśmy, razem sobie nieraz po mordach daliśmy. Ale każdy wiedział później, gdzie jest jego miejsce i wszystko było w porządku - opowiada Ryszard Czerkawski, działacz Stowarzyszenia na Rzecz Kultury i Edukacji Dziwnowa, które jest organizatorem imprezy. Stowarzyszeniu szefuje Witold Brzozowski. Obaj są byłymi żołnierzami 1 batalionu szturmowego.

Jednostka powstała w 1964 roku i istniała do 1986, kiedy to przeniesiono ją do Lublińca. Tam została przemianowana w pułk specjalny komandosów. Festyn Komandosa to święto ku czci dziwnowskiego batalionu. Na początek rzecz podstawowa: 1 batalion szturmowy był pododdziałem rozpoznania specjalnego. Nie był pododdziałem specjalnym. To duża różnica.

- Istotą jednostki było rozpoznanie dwóch rzeczy: środków napadu jądrowego i gotowości systemów obrony przeciwlotniczej stanowisk dowodzenia. Koniec kropka, nie żadna tam wielka dywersja. To mitologia - tłumaczy Witold Brzozowski. Irytują go wszystkie opowieści o tym, jak to mieli wysadzać pociąg lub przejechać całą Polskę kombajnem. Brzozowski był w batalionie od 1970. Jako pełniący obowiązki dowódcy przenosił w 1986 jednostkę do Lublińca.

- Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć, dlaczego tak się stało. Lotnisko mieliśmy pod nosem, morze mieliśmy. Możliwe, że chciano mieć batalion blisko centrum decyzyjnego. Innego powodu nie widzę. Wtedy nie było jeszcze GROMu. Byliśmy dobrymi żołnierzami, dobrze wyszkolonymi i przygotowanymi.

Pewne jest jedno - czerwone berety, czerwoni, jak niektórzy ich nazywają, na trwałe zapisali się w historii miasteczka. Niewielka część żołnierzy została nad morzem, reszta rozeszła się po formujących się polskich jednostkach specjalnych.

Roman Żołnowski przed odejściem do cywila był jeszcze liniowcem w 56 kompanii specjalnej w Szczecinie. Skończył historię i zarządzanie. Po odejściu z wojska chciał zostać nauczycielem. W końcu odnalazł się jednak w prowadzeniu interesów. Wspomina, że w wojsku jest jak w biznesie, liczy się kapitał ludzki.

- Charyzmat jednostki i jej charakter tworzył się wiele lat. To nie jest proces na rok czy dwa lata. Przez długie lata w jednostce wypracowano schematy działania i procedury. Żołnierza cechowała odporność na stres, ogromna spostrzegawczość i umiejętność analizowania każdego szczegółu.

Główny nacisk kładziono na sprawność fizyczną. To nie byli ludzie o posturze kulturystów. Tacy nie wytrzymaliby kilku dni w odosobnieniu, w ciągłym wysiłku. Komandosi byli ludźmi szczupłymi, wzrost między 170 a 185 centymetrów, ich waga nie przekraczała 80 kilogramów. Przy takich parametrach mieli najlepsze cechy motoryczne. Nie wyróżniali się też z tłumu.

Jak dziś odróżnić w Dziwnowie turystę od stałego mieszkańca? Wita się z Brzozowskim lub Czerkawskim. Wszyscy chyba ich tu znają. Stowarzyszenie jest organem prowadzącym zespół szkół społecznych. W jego skład wchodzi gimnazjum i liceum, Witold Brzozowski jest dyrektorem. Przyznaje, że ma niekonwencjonalne metody wychowawcze.

- Robię z tych ludzi dobrych uczniów. Receptą jest wysiłek fizyczny. Staram się przekazać młodzieży, że warto być sprawnym. Stąd różnego rodzaju obozy survivalowe, wyjazdy na obozy naukowe, gdzie uczą się historii, geografii w połączeniu z przysposobieniem obronnym. Chodzą z mapą, identyfikują i opisują obiekty zabytkowe.

W starych żołnierzach wciąż widoczny jest dryl. Mają szczegółowy plan wspólnego dnia, już na początku spotkania wiem, o której i gdzie planują na koniec odstawić mnie na pociąg.

Kilka spraw organizacyjnych: szkoła to tylko jedna z licznych inicjatyw stowarzyszenia. Od organizacji koncertów i wydawania książek, po młodzieżowe obserwatorium władzy, klub aktywnych i projekt "Honor generała", który popularyzuje ideę wojskowości i przywraca pamięć generała Sosabowskiego. Festyn jest imprezą kończącą sezon na wybrzeżu, ma trzy główne elementy: pierwszy - spotkanie weteranów, drugi - spotkanie samorządowców, trzeci - cała oprawa dla turystów, czyli wystawy, rekonstrukcje historyczne, koncerty, przejażdżki pojazdami militarnymi, zabawy ze spadochronem, pokaz minowania i działania patrolu saperskiego oraz pomocy przedmedycznej, jarmark militarny. Wszystko zakończy się defiladą uczestników przed żyjącymi dowódcami batalionu.

Historia tego batalionu to podstawa formowania się takich jednostek jak GROM czy Formoza. Komandosi z Dziwnowa nawiązując do słynnej wystawy zatytułowanej "Zanim uderzył GROM…" dopowiadają: "był 1 batalion szturmowy".

A jaki ten batalion był, tylko sami wojskowi wiedzieli. I pani Jadwiga Radoman, która od 1974 roku była recepcjonistką w internacie w koszarach. Panią Jadwigę spotykamy przypadkiem, kiedy przechodzi główna ulicą. Moi żołnierze mówią: pani Jadzia układała nas do snu.

- Znam ich od podszewki. Takich jak ci komandosi już nie było i nie będzie. Chłopcy byli rozrywkowi, weseli, inteligentni, kulturalni. Rozrabiali, bardzo. Potrafili z ulicy wziąć znak drogowy i przyjść z nim do internatu, albo taczką przywozili siebie nawzajem. Zawsze z kulturą jednak to było. Nawet gdy nabroili, jak to młodzi ludzie, to przyszli, przeprosili. Człowiek nie był w stanie na nich się gniewać. Czasami trzeba było przymknąć oko, co tu oszukiwać. No bo to przecież młodzi ludzie.

Młodym ludziom humor dopisywał. Jeden z kolegów bardzo dobrze skakał. Bał się płazów i gadów. Jak mu chcieli zrobić dowcip, to przywiązywali żabę do uprzęży. Albo wrzucili kilogram talku do spadochronu. Choć brzmi to dziwnie, wszystko mieli pod kontrolą.

Dowódca kompanii płetwonurków, Ryszard Czerkawski, w kilku słowach wykłada mi grafik żołnierza batalionu. Nie było tak jak dzisiaj, że żołnierz musi się położyć i odpocząć. Miał chwilę wolnego czasu i zajęcia, nie było zmiłuj, do samego wieczora. Później kolacja, dziennik telewizyjny. A co się działo, jeśli wojsko podpadło? Fala? Istniała, jak wszędzie. Dowódcy umieli z tym walczyć. Trzeba było żołnierza przytrzeć.

- Żeby spał, a nie myślał, jak młodego kota ujeżdżać. Jak dostanie w dupę, będzie spał. Żołnierz miał się kłaść o 22:00 i wstawać o 6:00. O 22:15 alarm, pobudka i wymarsz. Zaczynało się tak, że wychodzili z bramy jednostki, przechodzili przez drogę, przez las i do morza. Październik albo listopad, a oni po kolana w wodę. Najlepiej ślady maskuje fala morska, jest równy piasek, nie widać, że wojsko szło. I tak szli na przykład do Wisełki, to jest 10 kilometrów. Tam wychodzili, szli gdzieś kawałek w las. Przychodzili w powrotem, była godzina 5:00. Umyli sprzęt, kwadrans przed 6:00 są w łóżkach.

Wytrzymali tak pięć dni. I przyszła delegacja - "obywatelu kapitanie, my przemyśleliśmy i nie będziemy tego więcej robić…" Ja im na to: "Macie żyć jak brat z bratem, bo razem jecie, razem dostajecie w dupę jednakowo. A ja z wami." Bo u nas nie było tak, że kadra na przykład ładuje się na samochody a żołnierze idą. Dowódca zawsze pierwszy. Raz było tak, coś się tam stało i się niektórzy spóźnili, mieliśmy do Śniatowa na obóz spadochronowy jechać. Wszyscy garby na plecy, dowódcy na swoje miejsce w plutonach, dowódca kompanii na czoło i poszli. A samochody pojechały puste.

Żołnierze potrafili 60 kilometrów w ciągu jednej nocy z kamasza zrobić. Bo trzeba. Dlaczego?

- A jakby trzeba uciekać, bo by gonili? Jak pan myśli, potrzebne jest takie przygotowanie? Potrzebne. Były takie normy: młode wojsko, godzina piętnaście 10 kilometrów z obciążeniem 20 kilo, broń i oporządzenie. A stare wojsko w ciągu godziny. Czyli to trzeba biec, tu nie ma, że to się maszeruje. To się nazywa marsz. To jest norma taktyczna numer 13.

Wypełnianie norm i zadań zajmowało dużo czasu. Życie rodzinne istniało czasami tylko kilka miesięcy w roku. Na festyn żołnierze są zapraszani razem z żonami.

- Z reguły siedziały i czekały, aż wrócimy. Taki rok był, że 9 miesięcy nas nie było. Wychowanie dzieci było na barkach żon, to nie ulega wątpliwości - mówią komandosi.

- Moja córka w wieku sześciu lat siedziała w kokpicie, kiedy ja skakałem - wspomina Czerkawski.

Prowadzą mnie do pani Danuty, wdowy po żołnierzu z jednostki.

- Więcej go nie było jak był. Poligony, wyjazdy. Dom na drugim miejscu. Ale miałam tego świadomość. Znam jednostkę od podstaw. Przyszli do Dziwnowa w 64 roku, byłam tu akurat na wakacjach, rok później tu zamieszkałam. Męża poznałam w maju 65 roku, kiedy przyszedł do jednostki. Spędził w niej 20 lat, poszedł na emeryturę, kiedy jednostka odchodziła do Lublińca.

Mówi, że miasteczko zmieniło się po odejściu jednostki. Zmienił się tryb życia. Nie ma już tej wrzawy, wesołości. Okres istnienia batalionu to dla niej najwspanialsze czasy.

- Jak jechaliśmy na urlop, to mąż musiał zostawiać adres. Zdarzało się, że go ściągali. Trzeba się było z tym pogodzić. Jednostka była zawsze na pierwszym miejscu.

Służba odciskała swoje piętno, głównie na zdrowiu. Dziś skacze się na spadochronach wyczynowych, wtedy komandosi skakali bojowo i walili kilkaset razy o ziemię.

- Nie znam żadnego z kolegów tu z jednostki, który byłby w pełni zdrowy. Utykanie, urazy kręgosłupa. Ale jak chciało się coś osiągnąć, to trzeba było dawać z siebie wszystko - mówi dyrektor festynu. - Co oprócz tego dało mi wojsko? Szacunek dla wysiłku, obowiązkowość, solidarność, poczucie, że można liczyć na drugiego. Ale i niepokorność oraz hardość. Odporność. Mam poczucie, że dobrze wykonywałem to, za co mi płacono. Nie mam się czego wstydzić. General Jaruzelski kiedyś powiedział, że w latach 70 już mieliśmy jednostkę o najwyższych standardach. To był 1 batalion szturmowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński