Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Młoda kobieta ratuje prowadzone na rzeź konie

Agnieszka Grabarska
"Prezes” to ulubieniec Kamili Michalak. – Spędzamy razem mnóstwo czasu. On chodzi za mną niemal krok w krok – mówi właścicielka.
"Prezes” to ulubieniec Kamili Michalak. – Spędzamy razem mnóstwo czasu. On chodzi za mną niemal krok w krok – mówi właścicielka. Andrzej Szkocki
Te zwierzęta przeżyły horror. W żywot każdego z nich wpisana jest bowiem mniej lub bardziej tragiczna historia. Obecnie w ośrodku mieszka czterdzieści sześć koni. Osiem potrzebuje natychmiastowej adopcji.

Kamila Michalak, bo o niej mowa, to filigranowa kobieta z kucykiem na głowie. Kiedy ją odwiedziliśmy we wsi pod Gryficami, ubrana była w dopasowane bryczesy. Na nogach pomimo upału miała grube, czarne trapery. Jest znana w wiosce.

Kiedy na rogatkach pytamy o jej gospodarstwo, wszyscy bez trudu wskazują drogę. Już przy bramie wita nas uśmiechem. Choć do stajni jest jeszcze kawałek drogi, od razu zaczyna opowiadać o koniach.

- Właśnie dzisiaj przywieźliśmy kilka nowych koni. Jestem w szoku, bo tak zdziczałych zwierząt nie widziałam jeszcze nigdy w życiu - opowiada z przejęciem Kamila Michalak, z Dziadowa koło Gryfic. Kiedy podchodzi bliżej stajni, w budynkach rozlega się chóralne rżenie.

- Za każdym razem kiedy tu wchodzę, one reagują w ten sposób. Chyba się ze mną witają. Za chwilę będą się żegnać, a za chwilę ponownie witać. To nasz taki stały rytuał - mówi z przejęciem.

Kiedy pokazuje nam kolejnych podopiecznych oczy błyszczą jej co raz bardziej. Przechodząc między boksami nie szczędzi pieszczot każdemu z nich. To zwierzęta, które przeżyły horror. Większość z nich cudem została ocalona z transportu na rzeź.

W żywot każdego z nich wpisana jest bowiem mniej lub bardziej tragiczna historia. Obecnie w ośrodku mieszka czterdzieści sześć koni. Osiem potrzebuje natychmiastowej adopcji.

Prezes z chorobą sierocą

Najważniejszy w całej końskiej drużynie jest wałach o dumnym imieniu "Prezes". Gospodyni nie ukrywa, że to jej ulubieniec.

- Jestem z nim tak zżyta, że w ciągu dnia spędzamy ze sobą nawet kilka godzin. Śmiejemy się, że "Prezes" z racji swojego imienia jest wszędzie tam, gdzie coś się dzieje.

Potrafi mi nawet zajrzeć przez okno do kuchni - opowiada pani Kamila. Koń w swoim zwyczaju ma także codzienny obchód miejscowości .

- Potrafi zwiedzić miejscowość wzdłuż i w szerz i bez problemu wrócić do stajni. Jest tak łagodny, że mieszkańcy chyba traktują go bardziej jak zaprzyjaźnionego psa, a nie konia - mówią opiekunowie.

"Prezes" to jednak koń z bogatą przeszłością. Kiedy trzy lata temu trafił do miejscowej stajni, okazało się, że jest łykawy. To rodzaj sierocej choroby, która ma dramatyczny przebieg i trudno ją wyleczyć.

Dlatego dziewiętnastoletni "Prezes", który dodatkowo cierpi na starczą alergię, potrzebuje specjalnego wyżywienia. Na zdrowotną paszę gospodarze wydają nawet 700 złotych miesięcznie.

Dzikusy i kucyki

Troskliwej opieki potrzebują też dwa kuce, które do ośrodka przyjechały wprost od końskiego handlarza. Ktoś znalazł je pod Warszawą i zawiadomił ośrodek.

Sympatyczne zwierzęta miały jechać na rzeź do Włoch. To tam właśnie kwitnie handle końskim mięsem. Najbardziej tragiczne jest jednak to, że do rzeźni konie jadą nawet tydzień. - Odbywa się to często w tak skandalicznych warunkach, że w trakcie podróży część koni pada.

Te które docierają na miejsce są tak wykończone, że aż proszą się o dobicie. Żal patrzeć co ludzie potrafią zrobić ze zwierzętami - opowiada pani Kamila. Dlatego kilka dni temu postanowiła wykupić kolejne konie z transportu. Tym razem do jej stajni trafiło pięć zdziczałych koni.

- Były tak rozjuszone, że trudno je było zapakować do transportu. Prawdopodobnie kilka lat nie widziały człowieka i tak zdziczały, że strach było do nich podejść. Musieliśmy prosić o pomoc weterynarza - mówi nowa opiekunka. - Uspokoiły się dopiero, gdy trafiły tu do boksów w Dziadowie.

Uratowany na pikniku

Tuż obok nich przygotowane jest też miejsce dla kolejnego konia. To uratowany niedawno ogier Tofik. Konia wykupiono za pieniądze zebrane podczas specjalnej imprezy.

Podczas "Pierwszego Pikniku Jeździeckiego " w Dziadowie uczestnicy zebrali prawie 2,5 tys. zł.

- Celem pikniku było propagowanie adopcji konnych ratujących te wspaniałe i inteligentne zwierzęta z transportów rzeźnych. W programie znalazły się miedzy innymi zawody hippiczne o puchar starosty gryfickiego, oraz burmistrza Gryfic.

Były także pokazy jazdy konnej, skoki przez przeszkody, przejażdżki dla dzieci, grill i zabawa przy muzyce - opowiada koordynujący akcję Robert Erchardt. W trakcie wspólnej zabawy grosza nie poskąpili lokalni politycy i mieszkańcy pobliskich Gryfic.

- Taka impreza to przy okazji promocja regionu. Jesteśmy dumni, że to właśnie w naszej gminie działa taki ośrodek - mówili uczestnicy.

Wigilia w stajni

Dumna ze swoich podopiecznych jest też Kamila Michalak. Przyznaje, że całe jej rodzinne życie toczy się wokół koni.

- Ja trenowałam jeździectwo w Nowielicach, mąż w Bielinie. Teraz nasz starszy, sześcioletni syn bierze już udział w zawodach - opowiada. Nie ukrywa, że wszystkie rodzinne plany układane są pod rytm życia koni.

- Nawet wigilię zaczynamy od wizyty w stajni. Nie jeździmy na wakacje, ani w gości. Nasze życie toczy się z końmi i wokół koni - zapewnia. Teraz jej największym celem jest znalezienie adopcyjnych opiekunów dla ośmiu koni.

W praktyce wygląda to tak, że zaadoptowany koń może jechać do nowego właściciela, lub zostać na miejscu w specjalnym hotelu. Koszt takiego pobytu to około 500 zł miesięcznie.

Zgodnie z zasadami konie, które jadą do nowych właścicieli nie mogą pracować w polu i być wykorzystywane do celów zarobkowych.

Matczyne obowiązki

Nasza bohaterka przyznaje, że sama adoptowała już sześć koni.

- Nie zaprzeczam, gdy ktoś mówi, że jestem dla nich jak matka. Zdarzyło się już bowiem, że przez kilka dni chodziłam do stajni co trzy godziny, aby choremu zwierzęciu zakrapiać oczy - mówi otwarcie.

Przyznaje, że kiedy ułoży do snu dwóch swoich synów, idzie jeszcze zajrzeć do stajni. Zapewnia
także, że konie potrafią odwdzięczyć się taką samą miłością.

- Te zaadoptowane po odgłosie samochodowego silnika potrafią poznać, że w odwiedziny
przyjechał ich właściciel - opowiada.

- A po za te piękne zwierzęta naprawdę potrafią okazywać uczucia. Sama byłam wiele razy świadkiem jak konie płakały. Te prowadzone na rzeź ze strachu i rozpaczy, a uratowane - z radości i szczęścia - twierdzi Kamila Michalak.

Zasady adopcji

- Ośrodek w Dziadowie koło Gryfic jest jednym z kilku w Polsce, prowadzonych przez fundację "Centaurus".
- Na stornie www.centaurus.org.pl można dokładnie poznać zasady adopcji i funkcjonowania ośrodka.
- Wszystkie zainteresowane osoby uzyskają informacje także pod nr tel. 781 950 568.

Czytaj e-wydanie »

Słodkie okazje z wysokimi rabatami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński