Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Zmiótł z pasów wózek z moją Amelką"

Marek Łagocki
To cud, że nasze dzieci żyją – mówią Ewa i Robert Konieczni. – Gdyby siła uderzenia była większa dziś naszych pociech nie było by wśród nas.
To cud, że nasze dzieci żyją – mówią Ewa i Robert Konieczni. – Gdyby siła uderzenia była większa dziś naszych pociech nie było by wśród nas. Fot. Marcin Bielecki
- To była tylko chwila i moje dzieci mogły stracić życie - mówi Ewa Konieczna, matka półtorarocznej Amelki oraz 9-letniego Adasia. - Te chwile śnią się nam po nocach.

Mija niemalże dziewięć miesięcy od potrącenia, do którego doszło na ulicy Przyjaciół Żołnierza w Szczecinie.

Kierujący bordową mazdą 626 nie zatrzymał się przed przejściem dla pieszych i z wielkim impetem potracił dwoje dzieci wraz z ich opiekunką - przyjaciółką rodziny. Po wypadku 35 -latek uciekł z miejsca zdarzenia i nie udzielił pomocy poszkodowanym. W pościg za nim ruszył motocyklista, który zatrzymał kierowcę dopiero przy ul. Rynkowej. Tam właśnie sprawca potrącenia porzucił auto i próbował uciec w osiedle. Sebastian Wołosz, dzielny motocyklista nie odpuścił. Po chwili pościgu między blokami zatrzymał pijaka i przekazał go policji. Po badaniu alkomatem okazało się, że ma 1,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Dwoje dzieci trafiło do szpitala przy ul. Unii Lubelskiej.

Przeczytaj także: Sebastian Wołosz, bohaterski motocyklista, nagrodzony przez prezydenta Krzystka

We wtorek 18 stycznia w sądzie rejonowym przy Placu Żołnierza odbyła się rozprawa. Oskarżony przyznał się do zarzucanych czynów. Podczas przesłuchania wykazał skruchę i zaczął przepraszać. Niestety rodzinie same przeprosiny nie wystarczą. Najgorzej w wypadku ucierpiała Amelka, która ma zniekształcone czoło.

- To co się wydarzyło było dla nas tragedią - wspomina zrozpaczona mama Amelki i Adasia. - Kilka chwil po tym jak nasza przyjaciółka zabrała dzieci na spacer dostaliśmy telefon o wypadku. Od razu wraz z mężem pojechaliśmy do szpitala. Widok był przerażający. Amelka miała pokiereszowaną twarz oraz liczne rany. Starszy syn miał rozbitą głową i kilka stłuczeń. Nie wiedziałam, co mam robić. Załamałam się. Musiałam wziąć środki uspokajające.

Tragiczne sceny rozegrały się 11 maja zeszłego roku. Przyjaciółka pani Ewy Aleksandra Swatko zabrała pociechy na wymarzony spacer. Później starszy syn miał pójść do kina.

W tym czasie matka dzieci miała rozmowę o pracę.

- Czekaliśmy przed przejściem dla pieszych aż któreś z jadących aut się zatrzyma, ponieważ w tym miejscu nie ma sygnalizacji - wspomina przyjaciółka rodziny. - Po chwili jakaś kobieta zatrzymała się i weszliśmy na jezdnię. Wtedy jeszcze nie nadjeżdżały inne samochody. Nagle ujrzałam pędzącą w naszą stronę ciemną mazdę. Kierujący w ogóle nie hamował i staranował wózek z siedmiomiesięczną Amelką oraz potrącił Adasia.

Siła uderzenia była tak duża, że kobieta upadła. Chłopczyk odleciał na kilka metrów. Niemal uderzył głową w latarnię. Jednak najgorszy był widok kompletnie zdemolowanej spacerówki ciągniętej wraz z dzieckiem po asfalcie.

- Dopiero po kilkuset metrach wózek odleciał na bok - mówi ze łzami w oczach pani Aleksandra. - Myśleliśmy już, że Amelka nie żyje, ponieważ wszystko wyglądało tak tragicznie. Z wózka nic nie zostało. Sprawca pojechał dalej. To był dla mnie szok. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Po chwili sama zemdlałam i uderzyłam głową w krawężnik. Wraz z dziećmi trafiłam do szpitala.

Jeszcze w tym samym dniu ze szpitala wyszła pani Aleksandra. Następnego dnia Adaś również został wypisany do domu. Amelka odniosła jednak poważniejsze obrażenia i musiał spędzić w szpitalu kilka dni.

- To jest jakiś cud, że moim dzieciom nic się nie stało - dodaje pani Ewa. - Amelka ma kilka blizn i trochę zniekształcone czoło. Jednak mam nadzieję, że nie będzie musiała przechodzić operacji plastycznych.

Rodzina za krzywdę, którą wyrządził pijany 35 - letni mężczyzna domaga się od ubezpieczalni, w której samochód sprawcy miał wykupione OC 120 tysięcy złotych odszkodowania. Zadośćuczynienie od samego sprawcy wypadku ma sięgać nawet stu tysięcy. Jednak o jego winie musi orzec sąd. Oskarżony obecnie przebywa w areszcie. Za prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu oraz spowodowanie wypadku i ucieczkę bez udzielenia jakiejkolwiek pomocy grozi do 4,5 roku pozbawienia wolności. Mężczyźnie odebrane zostało również prawo jazdy.

- Mam nadzieję, że mężczyzna otrzyma najsurowszą karę, jaką jest więzienie - dodaje matka. - Każdej nocy śnią nam się te tragiczne sceny. Nasze dzieci nie śpią spokojnie. Do końca życia będą pamiętali o tym, co się wydarzyło. Nasza przyjaciółka do dziś nie może się otrząsnąć.

Kolejna rozprawa sądu rejonowego odbędzie się w połowie lutego.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński