Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proces-tasiemiec w sprawie śmierci żeglarki. Rozprawy nie było, bo... biegły nie dostał wezwania

mp
Edward P. podczas feralnego rejsu był kapitanem jachtu "Astra".
Edward P. podczas feralnego rejsu był kapitanem jachtu "Astra". Fot. Marcin Bielecki
Nie udalo się dzisiaj zakończyć procesu w sprawie żeglarki, ktora wypadła za burtę jachtu. Biegły nie dostał wezwania o rozprawie.

- Wysyłaliśmy zawiadomienie, ale nie dotarlo do adresata. wyjasnimy dlaczego. Prawdopodbnie poczta zawiniła - mówiła sędzia Katarzyna Gróź.

Proces trwa od lipca ubiegłego roku. Kolejna rozprawa dopiero w lutym przyszłego roku. Wtedy może wreszcie zapaść wyrok.

Marta M. utonęła 20 stycznia 2007 r. Wypłynęła w rejs po Zalewie Szczecińskim. Kapitanem jachtu "Astra" był jej znajomy Edward P. Pożyczył łódź od kolegi. Na pokładzie był też Jacek T., znajomy kapitana. To ich prokuratura oskarżyła o nieudzielenie kobiecie pomocy, a Edwarda P. dodatkowo o spowodowanie wypadku. Twierdzi, że był w szoku. Na procesie milczy. Pierwsza rozprawa pokazała, że podczas rejsu złamał wiele zasad bezpieczeństwa na pokładzie.

"Astrą" wypłynęli rano z przystani "Pogoń" w Szczecinie. Ale w dzienniku pokładowym nie ma o tym wzmianki. Jacht nie powinien w ogóle znaleźć się na wodzie. Nie miał karty bezpieczeństwa. Na pokładzie nie było radia do wezwania pomocy. Załoga nie została przeszkolona jak zachować się w razie wypadku. Nie założyła szelek i kamizelek asekuracyjnych.

Cała trójka piła alkohol. Whisky i żołądkową gorzką wymieszali z herbatą. Marta wypadła za burtę ok. godz. 15. Próbowała się załatwić, bo na łodzi nie było toalety. Zdjęła ubranie. Edward P. twierdzi, że nie chciała założyć linki zabezpieczającej.

- Powiedziała, że będzie jej niewygodnie - mówił podczas jednego z przesłuchań.

Oskarżeni twierdzą, że próbowali ratować dziewczynę. Dwukrotnie podpływali do niej jachtem, ale żeglarkę znosił prąd. Rzucili koło ratunkowe.

- Nie krzyczała. Potem zniknęła pod wodą. Edek był przestraszony. Płakał. Zaproponował, żebyśmy powiedzieli, że wysiadła na brzegu, bo łódź nie miała papierów i będą kłopoty. Zgodziłem się - mówił Jacek T.

Bądź na bieżąco - zasubskrybuj news'y ze Szczecina

Martę poznał na "Astrze". Był znajomym Edwarda P. To on trzy dni po tragedii powiadomił policję. Twierdzi, że męczyły go wyrzuty sumienia. Ale według prokuratury, pomoc wezwał za późno. Dlatego odpowiada za nieudzielenie pomocy. Grożą mu 3 lata więzienia.

Z rejsu wrócili po północy. Dzień później z jachtu zabrali rzeczy Marty. Wyrzucili do śmieci. Przyjaciółce Marty Edward P. tłumaczył, że żeglarka wysiadła w Stepnicy, bo się z kimś umówiła. Zmienił wersję dopiero wtedy, gdy Jacek T. zawiadomił policję.

O tajemniczym zniknięciu sądowych dokumentów czytaj w czwartkowym papierowym wydaniu "Głosu Szczecińskiego".

GS24 znajdziesz także na

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński