Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piwo z prezesem, stodoła i bijatyki czyli ciężkie życie sędziego A-klasy

Kryspin Kichler
Nie tylko murawa doskwiera sędziom niższych klas rozgrywkowych.
Nie tylko murawa doskwiera sędziom niższych klas rozgrywkowych. Archiwum/Tomasz Łój
To jeden z najbardziej krytykowanych zawodów w naszym kraju - decyzje sędziego zawsze budzą kontrowersje. Zwłaszcza piłkarski rozjemca w niższych klasach rozgrywkach, od IV ligi do B-klasy, nie ma lekkiego życia.

Jednym z byłych już arbitrów jest Bartosz (obecnie logistyk w firmie transportowej). Najbardziej utkwiła mu w pamięci scena rodem z Benny Hilla.

- Gdy jechałem po jakiejś maleńkiej wiosce na rowerze, to za mną wyskoczyła zgraja rozwścieczonych ludzi - opowiada. - Pamiętali mnie z meczów, które prowadziłem. Dlatego twierdzę: zawód sędziego jest niebezpieczny. Nigdy nie wrócę nawet na jedno spotkanie - zarzeka się.

- Kiedyś pojechałem z kolegą do Czarnówka, sędziować juniorów jako główny arbiter, a potem A-klasę na linii - przypomina sobie. - Przed tym drugim meczem czekała na nas zgrzewka piwa, którą wypiliśmy z prezesem. Potem okazało się, że głównego nie będzie i z przymusu byłem nim ja. Na drugiego liniowego w A-klasie wziąłem kibica (dobry był nawet). Gospodarze wygrali, bo byli lepsi. Prezes stwierdził: - Jak zmęczeni jesteście, to nie musicie wracać, mam stodołę i dwie córki... A innym razem wygrali goście i zrobiła się bójka na około 30 osób.

Zła opinia o arbitrach powoduje, że niemal zawsze są adresatami wulgarnych docinków, bez względu na to, jak prowadzą spotkanie. Niektórzy znajdują na to jednak sposób przyjmując dość kontrowersyjne postawy.

- Nie oszukujmy się, trzeba mieć jaja, żeby wyjść na boisko, gdzie masz samych wrogów - mówił nam były sędzia. - Wielu z nas dostosowuje się do poziomu towarzystwa, zakładając, że inaczej nie wzbudzą respektu.

Teoria teorią, ale rzeczywistość okazuje się smutna.

- Znam przypadki, gdy ludzie tuż po egzaminie wyszli na mecz i następnego dnia oddawali gwizdek i legitymację - zapewnia. - Gdy moja grupa zaczynała szkolenie, było nas 30. Kończyliśmy w kilku.

Nasz rozmówca opowiada historię, jak znany w regionie sędzia Julian Bumbul chciał wznowić mecz, jednak nie mógł znaleźć swojego asystenta, bo ten nie wytrzymał - zwinął chorągiewkę i pobiegł na trybuny za obrażającym go delikwentem.

- Większość klubów zachowuje się bardzo fair po meczach traktując wynik drugorzędnie - opowiada dalej sędzia. - Nieraz siądziemy sobie z działaczami przy poczęstunku przez co człowiek wróci dwie, trzy godzinki później do domu.

Istnieją jednak miejsca w województwie, których sędziowie wolą unikać. Tzw. sędziowski Sybir.

- Taką zsyłką są mecze Hetmana Grzybno i Lecha Stołeczna w B-klasie. Tam nie masz na co liczyć - nie pozostawiają złudzeń nasi rozmówcy. - Dawajcie na mecz do Mirowa, będzie zadyma! - wypalił w rundzie jesiennej, podczas meczu Hetmana z Sokołem Przyjezierze, działacz klubu z Grzybna sędziujący to spotkanie.

- Największym problemem meczów piłkarskich w regionie jest alkohol, który jest spożywany nielegalnie na meczach przez kibiców i pseudodziałaczy - uważa obserwator i sędzia z kilkunastoletnim stażem. - W wyniku tego doszło do komicznych scen np. w Różańsku lub Krzęcinie, gdzie pijani działacze nasłali na sędziów policję sugerując, iż są pod wpływem alkoholu.

Arbitrzy sami potrafią ocenić się krytycznie.

- Najgorsze w tym jest tylko jedno: na każdym zebraniu arbitrów mówi się nam, że poziom sędziowania jest świetny, a dobrze wiemy przecież, że rzeczywistość jest czasami zupełnie inna - zakończył sędzia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński