Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mamy najwięcej eurosierot

Monika Stefanek
Mają dużo wolnego czasu, pieniądze na markowe ubrania i modne gadżety, mało kontroli ze strony dorosłych.
Mają dużo wolnego czasu, pieniądze na markowe ubrania i modne gadżety, mało kontroli ze strony dorosłych.
Miała być poprawa życia, a są rodzinne dramaty. W Polsce rośnie pokolenie dzieci pozbawionych opieki rodziców, którzy wyjechali do pracy za granicę.

W pogoni za lepszym życiem wielu z nich zapomniało, że miłości dzieci nie da się kupić drogimi prezentami, a atrakcyjne wakacje nie nadrobią wielomiesięcznej nieobecności.

Aneta ze Szczecina nie zastanawiała się długo nad wyjazdem do Wielkiej Brytanii. Wyjechała w maju 2004 roku, kilkanaście dni po otwarciu rynku pracy dla Polaków.

- W kraju zarabiałam grosze, nawet biorąc nadgodziny - mówi 34-latka, która pracowała w centrum handlowym jako sprzedawczyni. - Karolinę niemal od urodzenia wychowuję samotnie. Ciągle musiałam jej czegoś odmawiać. A to nie starczyło na szkolną wycieczkę, nie stać mnie było na zimową kurtkę dla córki i musiałam iść do ciuchbudy. Podobnie jak po spodnie, buty, swetry...

Coś we mnie pękło

Dziewięcioletnia wówczas Karolina przestała w końcu pytać matkę czy może jej kupić coś, co mają wszystkie koleżanki z klasy. Ojciec dziewczynki płacił wprawdzie alimenty regularnie, ale niemal w całości szły one na opłacenie mieszkania. Tym, co najbardziej spędzało Anecie sen z oczu była zbliżająca się pierwsza komunia.

- W szkole i na podwórku trwało licytowanie się: która dziewczynka jaką będzie miała kreację, co dostanie na prezent, gdzie odbędzie przyjęcie - opowiada Aneta. - Zaciskałam pasa jak mogłam, ale do sukienki Karoliny i tak musieli dołożyć się dziadkowie. Przyjęcia nie było, tylko skromny obiad. Na prezent córka dostała srebrny łańcuszek i album do zdjęć, podczas gdy jej rówieśnicy chwalili się komputerami, rowerami, komórkami i innymi gadżetami, o których Karolina mogła tylko pomarzyć. Wtedy coś we mnie pękło.

Mama jak święty Mikołaj

Aneta postanowiła skończyć z życiem od pierwszego do pierwszego. Kilka dni po komunii Karoliny spakowała się i wyjechała do Londynu. Córkę zostawiła pod opieką dziadków. Nie martwiła się o nią. Nie planowała wyjazdu na stałe. Po kilku miesiącach miała wrócić. Polacy dopiero zaczynali zjeżdżać się do Wielkiej Brytanii, więc pracę znalazła szybko. Najpierw sprzątała domy, potem stanęła w pubie za ladą. Z Karoliną kontaktowała się przez telefon zwykle 2-3 razy w tygodniu.

Do Polski Aneta przyjechała po półrocznej nieobecności, na Boże Narodzenie. Po raz pierwszy święta były takie, o jakich zawsze marzyła: ze stołem uginającym się od jedzenia i drogimi prezentami. Karolina była zachwycona. Dziadkowie też nie mieli nic przeciwko temu, żeby dalej opiekować się wnuczką. Nie sprawiała kłopotów, nieźle się uczyła.

- Namawiali mnie, żebym jeszcze trochę została w Londynie - opowiada Aneta. - Zresztą, nie trzeba było mnie długo nakłaniać, dobrze wiedziałam, że powrót do kraju oznacza także powrót do dawnego życia. Co prawda Karolina w trakcie mojego świątecznego pobytu nie odstępowała mnie na krok, ale tłumaczyłam sobie, że to normalne, że dziecko jest stęsknione.

Nie umiemy rozmawiać

Z planowanych kilku miesięcy zrobił się rok, potem dwa, trzy. Aneta starała się dzwonić do córki tak często, jak wcześniej. Karolina jednak coraz rzadziej czekała na telefon. Zdarzało się, że zamiast telefonicznej rozmowy z matką wybierała towarzystwo koleżanek. Zresztą, coraz trudniej było prowadzić z nią rozmowę. Bo ile można odpowiadać na pytania: Co u ciebie? Jak w szkole? Jak się uczysz?

- Czułam, że się od siebie oddalamy. Wcześniej Karolina zwierzała mi się ze swoich spraw, teraz powściągliwie odpowiadała na moje pytania. Jeśli w ogóle chciała na nie odpowiadać - potwierdza Aneta. - Ale ciągle powtarzałam sobie, że jestem w Londynie dla jej dobra, że tylko tak mogę zapewnić jej lepszą przyszłość. Do tego po jakimś czasie związałam się z mężczyzną i nie wiedziałam, jak to powiedzieć córce.

Więcej do powiedzenia mieli dziadkowie. Coraz częściej skarżyli się, że Karolina jest krnąbrna, pyskuje, słabo się uczy, zaczyna opuszczać lekcje. Tak, jak wcześniej namawiali Anetę, by została w Londynie dłużej, tak teraz naciskali, żeby wracała. Przestali sobie radzić z trzynastolatką. Aneta przyznaje, że nie wiedziała, co robić. W końcu udało jej się uprosić dziadków, by zajmowali Karoliną do końca podstawówki, a potem zabierze ją do Anglii. Tak też się stało. Kilkanaście dni temu Karolina poleciała do Londynu. Będzie tam mieszkać z matką i jej przyjacielem, chodzić do angielskiej szkoły.

- Ciężko nam się rozmawia - przyznała na kilka dni przed wyjazdem Aneta. - Mam wrażenie, że Karolina to zupełnie inne dziecko niż to, które zostawiałam cztery lata temu. Brakuje nam tematów do rozmów, córka zwraca się do mnie w zasadzie tylko wtedy, gdy chce na coś pieniądze. Zdaję sobie sprawę, że przegapiłam cztery ważne lata z jej życia, ale ciągle mam nadzieję, że gdy już będziemy w Anglii, uda nam się nadrobić stracony czas.

Dziadek rozpieszcza, tata wychowuje

Podobnych przypadków jest wiele. Zachodniopomorskie przoduje w niechlubnej statystyce eurosieroctwa. W całym kraju kuratoria oświaty doliczyły się 52 tysięcy eurosierot, z których aż 9 tysięcy żyje w naszym województwie. W największym stopniu problem ten dotknął powiaty: łobeski, świdwiński, policki i gryfiński.

Dane, powstałe na podstawie ankiet zebranych przez kuratoria oświaty, są jednak szacunkowe. Dopóki nic złego nie dzieje się z dzieckiem, nikt nie wie, że jedno czy dwoje rodziców pozostaje za granicą.

Babcia oddała wnuki

Negatywnych skutków eurosieroctwa jest coraz więcej. Wagarowanie, agresja wobec siebie i otoczenia, lekceważący stosunek do opiekunów, to tylko niektóre z nich. Tego, że dziecko nie zejdzie na złą drogę, nie gwarantuje pozostawienie go pod opieką dziadków czy innych krewnych. Niedawno w jednej z północnych dzielnic Szczecina dwóch chłopców zostało odebranych babci i umieszczonych w pogotowiu opiekuńczym. Poprosiła o to sama babcia, której rodzice zostawili pod opieką dwóch synów. 70-letnia kobieta nie mogła poradzić sobie z rozrabiającymi i wagarującymi wnukami.

- Dziadkowie sobie nie radzą - mówi Monika Barzyk, pedagog ze Szczecina. - W społeczeństwie utarło się, że ich rola sprowadza się do rozpieszczania wnuków, a od wychowywania są rodzice. Dlatego, gdy dziadkowie sami zostają z wnukami, może być im trudno wyegzekwować polecenia czy obowiązki. Pozbawione opieki rodziców dzieci próbują sprawdzać, na ile mogą sobie pozwolić.

Problem eurosieroctwa nie jest nowy. Iwona Klimowicz, zastępca dyrektora Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Szczecinie, zwraca uwagę na to, że emigracja zarobkowa istniała już w latach 70-tych czy 80-tych. Dlaczego jednak najwięcej eurosierot jest w Zachodniopomorskiem?

- Przyczyn jest wiele: bliskie położenie od granicy, bieda w regionie, a także brak tradycji wielopokoleniowych rodzin, takich jak np. na wschodzie czy południu Polski - wyjaśnia Iwona Klimowicz. - W dodatku nie mamy w Polsce tradycji rozmowy z dziećmi. Dziecko musi się podporządkować dorosłemu. Nieważne jest, co myśli i czuje. Nikt nie pyta dzieci, co myślą na temat wyjazdu. W efekcie czują się później porzucone.

Dziecko, to nie wazonik

Pomysłów, jak zaradzić z narastającą falą eurosieroctwa, nie ma. Zachodniopomorskie Kuratorium Oświaty wpisało wprawdzie ten problem na listę priorytetów, ale wiele zrobić nie może.

- Wyjazdów się nie uniknie, ale trzeba pracować nad świadomością rodziców, pokazywać czym grozi rozłąka rodziny - przekonuje Agata Markowicz-Szarejko, p.o. dyrektora Wydziału Diagnoz, Analiz i Strategii Edukacyjnej w kuratorium.

Niełatwe są także powroty do kraju po długiej rozłące, podobnie jak przeprowadzka dzieci za granicę. Stracone miesiące i lata trudno nadrobić.

- Niektórzy myślą, że dziecko jest jak wazonik - podsumowuje Iwona Klimowicz. - Można postawić je w dowolnym miejscu i będzie ładnie wyglądać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński