Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy dolar był bóstwem

Mariusz Parkitny
1 USD jest wart poniżej 2 zł. Jeszcze dwadzieścia lat temu był w Polsce jedyną prawdziwą walutą.

Dawał namiastkę luksusu. Dla niego zdradzano, a nawet zabijano. Dolar w PRL. Dziś nie wzbudza już prawie żadnych emocji. Jak wspominamy tamte czasy? Oto historie ludzi, którzy w PRL otarli się o tępioną przez władze walutę. Niektórym z nich, to właśnie dolar zmienił życie.

Cinkciarz - ostatni interes w 1998

Dziś ma 65 lat. Jest zamożnym człowiekiem. Dom na obrzeżach miasta. Sześć pokojów, dwa garaże. W środku drogie meble, choć niezbyt gustowne. Apartament nad morzem. Długo namawiałem go na rozmowę. Twierdził, że cinkciarze z zasady nie rozmawiają z mediami. Gdy wreszcie się zgodził, postawił kilka warunków. Spotkamy się u niego w domu. Nie będę nagrywał, ani robił notatek. Na czas rozmowy musiałem wyłączyć telefon komórkowy ("po co nam świadkowie" - rzucił). Kazał mówić do siebie panie Andrzeju, choć mam wątpliwości czy to jego prawdziwe imię. Nie chciał powiedzieć po co te środki ostrożności.

- Lubię być przygotowany do rozmowy - powiedział.

Jego przygoda z dolarem zaczęła się w latach 70-tych. To epoka Gierka, gdy na handel walutą zaczęto patrzeć przez palce. W interes wkręcił go znajomy. Zaproponował, aby sprzedał pięćdziesiąt dolarów. Po cenie wyższej, niż oficjalny kurs.

- To były najłatwiej zarobione pieniądze. Natknąłem się na starsze małżeństwo z Niemiec. Zapytałem, czy chcą kupić. Chcieli - opowiada.

Do transakcji doszło w bramie przy alei Wyzwolenia w Szczecinie. Wtedy klatek schodowych nie broniły jeszcze domofony. Ile wtedy zarobił? Nie pamięta dokładnie. Większość musiał oddawać znajomemu, ale interes zaczął się kręcić. Pytam na co wydał pierwsze łatwo zarobione pieniądze.

- A ty na co byś wydał? Oczywiście na imprezę w "Kaskadzie" i najlepszą prostytutkę - odpowiada.

Głowę do interesów miał już w szkole. Z kolegą jeździli nad morze i od znajomych rybaków kupowali świeże ryby. Wieźli je stopem do Szczecina. Sąsiadka jego matki miała sklep rybny. Ryby od Andrzeja sprzedawała spod laty najlepszym klientom. Dola szła do kieszeni przyszłego cinkciarza. Potem zaczął handlować ciuchami, które znajomi szmuglowali z zagranicy.

Zaczął handlować walutą, bo znajomy zauważył, że umie rozmawiać z ludźmi i nie boi się milicji. Gdy jako 20-latek po raz pierwszy został zatrzymany, opluł milicjanta. Widziało to kilka osób, w tym przyszły pracodawca Andrzeja. Wyszedł po 48 godzinach. I zaczął handlować dolarami.

- Najlepiej było latem i zimą. Sporo nadzianych turystów. Mieli kasy jak lodu. ale konkurencja była duża - opowiada.

Od spraw siłowych był jego szef. Andrzej wieczorami zaczął wkuwać zagraniczne słówka. Po niemiecku, angielsku, czesku, a nawet węgiersku. Twierdzi, że dzięki temu miał dobrą opinię wśród klientów.

- Jak widzieli, że mówisz płynnie ich językiem, to chcieli robić z tobą biznes - zapewnia.

Nie chce powiedzieć ile zarobił jako cinkciarz i jaka była jego największa transakcja.

- Jak napiszesz, że jednorazowo sprzedałem kilkadziesiąt tysięcy dolarów, to prawie napiszesz prawdę - wypala.

Denerwuje się, gdy pytam o oszustwa. Wiadomo, że wielu cinkciarzy próbowało zarobić dwa razy wręczając klientom fałszywe dolary.

- Pan redaktor filmów się naoglądał - rzuca.

Przyznaje, że kilka razy był pobity przez konkurencję. Raz do domu przyszedł anonim, że porwą mu dziecko jak nie wyjedzie z miasta lub nie przestanie handlować dolarami. Opowiedział o tym znajomemu, który wciągnął go w interes. Ten załatwił, że konkurencja zostawiła Andrzej w spokoju.

- Jak załatwił - pytam.

- Spokojnie. Nikt, nikogo nie zabił. Takie rzeczy działy się w Gdańsku. My byliśmy bardziej kulturalni, choć równie skuteczni - odpowiada.

Ostatnią transakcję przeprowadził w 1998 r. Dolary kupiło od niego prawie trzydzieści osób. Wycieczka Anglików, która przyjechała do Szczecina. Już wtedy wśród cinkciarzy na Pomorzu chodziły słuchy, że szykują się duże zmiany. Rok później zaczęły powstawać kantory wymiany walut. Duża cześć ich właścicieli, to byli cinkciarze. Podobno mieli cynk o zmianach wcześniej. Wielu współpracowało z milicją. Bardziej lub mnie oficjalnie. Gdy pytam o to, Andrzej znowu się denerwuje.

- Może tacy byli, ja nie. Kilka razy siedziałem na dołku. Miałem wyrok, bo znaleźli u mnie kilkadziesiąt tysięcy dolarów i marek. Czy ktoś taki jest konfidentem? - pyta.
Ale cinkciarzem był kilkanaście lat. Wiadomo, że u cinkciarzy zaopatrywali się nawet peerelowscy dygnitarze.

- Oj, gdybyście wiedzieli z kim handlowaliśmy. Ale takich tajemnic nikt nie ujawnia - mówi Andrzej.

Nie założył kantoru. Ma firmę. Nie chce zdradzić czym się zajmuje.

- To były piękne czasy. Za dolary mogłeś mieć wtedy wszystko. Każdą kobietę, telewizor, samochód. Dziś dolar nic nie znaczy. Jest tylko walutą. Wtedy był bogiem - kończy.

Kucharka - 100 dolarów w szkatułce

Krystyna Maziarz dziś jest na emeryturze. W PRL była kucharką. Jej mąż pracował w stoczni. Mają dwójkę dzieci. W tamtych czasach z dolarami mieli kontakt tylko raz. Kuzyn mieszkający w Kanadzie przyjechał w odwiedziny. W listach pisała mu, że w Polsce bieda, że w sklepach półki puste i że najlepszy towar to tylko w Pewex-ie i Baltonie.

- No i kuzyn przyjechał z dolarami. To było już w latach 80-tych. Nie pamiętam czy pieniądze przywiózł ze sobą, czy wymienił w Polsce na dolary, ale to były najlepsze dni w naszym życiu - opowiada.

Ich historia podobna jest trochę do opowieści o dobrym wujku z zagranicy. Przyjeżdżał do Polski i za dolary kupował w Pewexie wszystko co najlepsze.

- Tak było. I sądzę, że w wielu domach. Kuzyn był przez tydzień. A my żyliśmy na jego koszt. Zabawki dla dzieci, zagraniczne słodycze, jakieś ubrania nawet były - opowiada.

Wyjeżdżając zostawił im 100 dolarów. Schowali je do małego pudełka, które trzymali w szufladzie segmentu. To były ich jedyne oszczędności.

- Nigdy nie byliśmy bogaci. Nie mieliśmy konta bankowego, samochodu. Tylko troje dzieci do wykarmienia. Ale tych dolarów nie chcieliśmy szybko wydawać - wspomina pani Krysytna.

Pamięta jak z mężem zastanawiali się co zrobić z tymi pieniędzmi. Nie chcieli oddawać do banku, bo w zamian dostaliby bony PEKAO. Bali się jednak, że ktoś na nich doniesie.

- To były takie czasy. Ludzie pisali donosy, gdy zobaczyli, że komuś zaczęło się lepiej powodzić. Trochę tak jak dzisiaj - mówi.

Klucz do pudełka z dolarami miał mąż pani Krysytny. Dla niepoznaki trzymał go razem z kluczami od mieszkania i piwnicy. Dolary wydali, gdy ich syn skończył osiemnaście lat. To był rok 1987. Poszli na zakupy do Pewexu. Synowi kupili magnetofon kasetowy marki Toshiba. Młodszym synom modele samochodów marki Matchbox i słodycze. Pani Krystyna wzięła dla siebie sweter, a mąż kurtkę.

- I to była nasza jedyna przygoda z dolarami. Krótka, ale pewnie nie zapomnimy jej do końca życia - mówi.

Marynarz - żona wolała pieniądze

W PRL mówiono, że najwięcej dolarów (nie licząc cinkciarzy) mają marynarze. Było w tym sporo racji. Bo tym pływającym na zagranicznych statkach płacono właśnie w takiej walucie. To dla marynarzy i rybaków Batona otwierała swoje podwoje.

- Mieliśmy dobrze. Lepiej niż teraz - przyznaje Waldemar Krzepicki, marynarz.
W PRL był marynarzem piętnaście lat. Opłynął cały świat. Były lata, że w domu pojawiał się kilka razy w roku. Za zarobione pieniądze kupił dom, samochód. Synowi zasponsorował studia w Ameryce. Żona wiedziała na co wydawać pieniądze. Raz w tygodniu fryzjer, manicurzystka, basen. Dyskoteki z koleżankami. O takich jak one mówiono "marynarzowe". Miały nawet swoje ulubione kluby.

- Można powiedzieć, że na tamte czasy byliśmy bogaci. Ale dolary nie przyniosły mi szczęścia - mówi pan Waldemar.

Ktoś doniósł mu, że żona wydaje dolary na innego mężczyznę. Był młodszy i przystojniejszy od pana Waldemara. Po powrocie z kolejnego rejsu zażądał rozwodu. Nie zgodziła się. Bała się, że straci wszystko. Dostała połowę majątku. Kilkanaście tysięcy dolarów.

- Dolary nie przyniosły mi szczęścia. Można poza tym, że dzięki nim wykształciłem syna. Jest lekarzem. Żona bardziej ode mnie kochała pieniądze. Dziś już nie mam dolarów. Konto mam we frankach szwajcarskich - kończy pan Waldemar.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński