Trwają spotkania mieszkańców bloku sprzedanego prywatnemu inwestorowi z zastępcą prezydenta Mariuszem Kądziołką w sprawie lokali, do których mają się przeprowadzić.
Przypomnijmy, że chodzi o jedną klatkę kamienicy przy ulicy Nocznickiego. Syndyk stoczni sprzedał ją wraz z lokatorami prywatnemu inwestorowi w 2010 r. za 750 tys. zł. Miasto zaproponowało jedynie 650 tys. zł twierdząc, że więcej nie może zaoferować.
Wcześniej, w 1993 r. cała kamienica z trzema klatkami została przekazana stoczni szczecińskiej przez wojewodę szczecińskiego, Marka Tałasiewicza. Od początku przypisania jej do stoczni mieszkańcy klatek nr 41 i 42 starali się o kupno mieszkań. Konsekwentnie im tego odmawiano mimo, że lokatorom trzeciej klatki (nr 43) stocznia pozwoliła nabyć lokale.
Miasto po sprzedaży kamienicy prywatnemu inwestorowi obiecało pomoc lokatorom. Ostatnio właściciel kamienicy nakazał mieszkańcom wyprowadzenie się.
- W maju odbyło się spotkanie z panem wiceprezydentem Kądziołką i na nim obiecał lokatorom mieszkania zamienne - mówi Joanna Rutkowska, powołując się na opinie lokatorów. Wczoraj towarzyszyła jednej z lokatorek, jako jej pełnomocnik. - Pan Kądziołka podczas wczorajszego spotkania zaproponował mieszkanie do remontu, na co trzeba wydać duże pieniądze, których pani Jolanta nie posiada.
Dodaje też, że od początku spotkania wiceprezydent zachowywał się wobec niej obcesowo; nie chciał nawet przeczytać przedstawionego mu pełnomocnictwa.
- Poprosiłam w pewnym momencie, aby w protokole spotkania odnotowano, że pani Urbanowicz nie ma pieniędzy na remont oraz że pan wiceprezydent zaprzecza, jakoby składał zobowiązania wobec mieszkańców na spotkaniu w maju, tj. że obiecał mieszkania zamienne. Odmówił kategorycznie wpisania tego do protokołu.
Sytuacja zaczęła być nerwowa. Wiceprezydent otworzył drzwi oświadczając, że to koniec spotkania.
- Na każde spotkanie wyznaczone zostało pół godziny, a pan wiceprezydent mocno zdenerwowany wyprosił nas po 15 minutach - mówi Joanna Rutkowska. - Gdy stwierdziłam, że nie wyjdę, dopóki moje słowa nie zostaną zaprotokołowane, zagroził, że wezwie policję.
Policji nie wezwano, a straż urzędu, a następnie dwóch funkcjonariuszy Straży Miejskiej. Poderwali z krzesła siedzącą kobietę.
- Nie wierzyłam w to, co się działo - opowiada pani Joanna. - Wzięli moją torebkę i wykręcili mi ręce. Gdy próbowałam sięgnąć po torebkę usłyszałam krzyk strażników: Niech pani nas nie bije. jakiś absurd. Takie rzeczy zdarzają się tylko w takich państwach, jak Białoruś.
Strażnicy wyprowadzili kobietę na korytarz. Gdy poprosiła o ich dane, zażądali, aby pierwsza pokazał swój dowód.
- Dopiero po spisaniu moich danych pokazali mi swoje legitymacje. A po tym jeden z nich powiedział, że poda mnie do sądu, bo "naruszyłam jego nietykalność".
Opinia biura prasowego magistratu na temat zdarzenia jest nieco inna, choć potwierdza zdarzenie.
- Na dzisiejszym spotkaniu pełnomocniczka lokatorki zażądała wpisu do protokołu słów, które nie padły - napisał do nas Łuksza Kolasa z biura prasowego UM. - Chodziło o zapisy z majowego spotkania ze wszystkimi lokatorami, w którym pełnomocniczka nie uczestniczyła. Na skutek odmowy pani oświadczyła, że nie opuści gabinetu z-cy prezydenta. Po bezskutecznych prośbach o opuszczenie gabinetu na miejscu najpierw pojawiła się ochrona Urzędu Miasta, a następnie Straż Miejska. W związku z niezastosowaniem się do poleceń funkcjonariuszy SM i stawianiem czynnego oporu pani została poinformowana, że wobec niej mogą być użyte środki przymusu bezpośredniego. Ostatecznie pełnomocniczkę wyprowadzono z gabinetu chwytając pod ręce.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?