MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ballada o Marcie, co nie powróciła z żagli

Mariusz Parkitny
Asia razem z koleżankami i Mateuszem prawie codziennie rozmawiają o Marcie. Czasem spotykają się u Mateusza i Irki w domu. I choć jest dobre ciasto i pyszna kawa, jakoś nie mają apetytu.
Asia razem z koleżankami i Mateuszem prawie codziennie rozmawiają o Marcie. Czasem spotykają się u Mateusza i Irki w domu. I choć jest dobre ciasto i pyszna kawa, jakoś nie mają apetytu. Marcin Bielecki
Siedzą przy stole, zaciskają zęby i zasłaniają oczy. Próbują powstrzymać łzy. Nie chcą wyjść na zdjęciach zapłakane.

We wtorek minie miesiąc od zaginięcia 28-letniej Marty. Dziewczyna nie wróciła z rejsu po Zalewie Szczecińskim. Dwaj mężczyźni, którzy byli z nią na pokładzie, wezwali pomoc dopiero trzy dni później. Tylko oni wiedzą, co się stało z dziewczyną.

- Utopiła się - twierdzą, choć ich zeznania są sprzeczne.

Prokuratura zdecydowała, że nie będzie żadnych przecieków o postępach śledztwa. Tylko czy postępy są? W tej tajemniczej historii jest więcej pytań niż odpowiedzi. I nie ma najważniejszego. Ciała Marty. A może jednak dziewczyna żyje?

- Nie wiemy tego - mówi prokurator Małgorzata Wojciechowicz z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.

Bo choć wiele wskazuje na to, że Marta wypadła za burtę, są tacy, którzy ciągle mają nadzieję, że żyje. Tak jako Ola. Dziewczyny poznały się rok temu w Szczecinie. Szybko przypadły sobie do gustu.

- Znałam ją krótko, ale była naprawdę niesamowita i bardzo ładna. Polubiłyśmy się i od razu znalazłyśmy wspólny język - mówi Ola.

Ze względu na brak czasu głównie rozmawiały ze sobą przez gadu-gadu. Ostatni raz widziały się dzień przed sylwestrem,

- To jedna z niewielu osób, które znam, z tak wielka energią, apetytem na życie, niemożliwością usiedzenia w miejscu. Miała w sobie tyle nadziei, że w końcu spotka tego Kogoś... - mówi o Marcie.

Żeglarka z Gorzowa

Marta pochodzi z Gorzowa. Tu skończyła liceum i zaczęła pierwszą pracę. Miała dryg do języków obcych. Znała angielski i niemiecki, niedawno zaczęła się uczyć duńskiego. Gdy powiedziała rodzicom, że wyjeżdża na studia do Szczecina, nie robili jej wymówek.

Poszła na politechnikę. W ubiegłym roku skończyła studia podyplomowe z psychologii zarządzania. Pracowała jako specjalistka od reklamy i marketingu w jednej ze szczecińskich firm.

Rodzice wiedzieli, że tak naprawdę do wyjazdu z Gorzowa pchnęła ją miłość życia - żagle. Pływała na nich od dziesięciu lat. W środowisku miała opinię zdolnej żeglarki.

- To była jej pasja. Wykorzystywała każdą chwilę, aby popływać - opowiada Dorota, przyjaciółka. - Pamiętam, gdy szczęśliwa zakomunikowała mi, że kupiła sobie buty. Pomyślałam o jakiś fajnych szpilkach. A ona wyjmuje z torby kalosze! Oczywiście były potrzebne jej na jacht.

Trudno znaleźć osobę, na której Marta nie robiła wrażenia. - To była taka wesoła trzpiotka. Gdy po raz pierwszy przyszła do akademika, zrobiła na nas wrażenie lekko roztrzepanej. Ale potem okazało się, że to jej styl bycia. Wesoła, uśmiechnięta, wszędzie jej było pełno. Każdy ją lubił, bo miała w sobie optymizm i radość, którymi nas zarażała - wspomina Kasia, koleżanka z akademika.

- Miała wiele pasji i zainteresowań, była taką "iskierką".Potrafiła być przyjaciółką, pocieszyć i pomóc, nie patrząc na nic. Nigdy chyba też nie widziałam jej tak naprawdę smutnej. Przejmowała się jedynie kłopotami innych - dodaje Ola.

Potwierdza to Małgosia, przyjaciółka z rodzinnego Gorzowa. Przypomina historię, gdy nocą Martę poproszono o pomoc w pilnowaniu dziecka.

- O trzeciej nad ranem zadzwonił do niej kolega. Nie wiedział co robić, bo musiał jechać natychmiast do pracy, a był sam w domu z małym synkiem. Nie miał go z kim zostawić. Marta zadzwoniła do mnie, czy nie pojechałabym z nią popilnować malca. Ja z wielkim bólem wstałam z łóżka, za to Marta zdążyła zapakować cały plecak zabawek po młodszym bracie - wspomina Małgosia.

Pamięta, jak Marta pomagała jej na studiach, choć Małgosia uczyła się w Gorzowie.

- To ona załatwiała mi wszystkie wpisy do indeksu u profesorów, którzy wykładali w Gorzowie, a pochodzili ze Szczecina. Wypożyczała mi u siebie w Szczecinie całe sterty książek i przywoziła je w plecaku do Gorzowa, bo tutejsza uczelnia była jeszcze wtedy słabo wyposażona - dodaje.

Ostatni rejs po Zalewie

20 stycznia Marta wypłynęła w rejs po Zalewie Szczecińskim. Pogoda była fatalna. Poprzedniej nocy był sztorm. Podobno sama nalegała, aby płynąć. Na pokładzie byli też dwaj mężczyźni: 46-letni Edward P. oraz Jacek T. Pierwszy z nich to doświadczony żeglarz. Drugi znalazł się na łodzi trochę przez przypadek. To był jego drugi rejs w życiu. Jest znajomym przyjaciół Edwarda P.

Jacht Astra wypożyczyli na przystani Pogoń. Mimo nalegań bosmana Edward P. nie wpisał się do rejestru wypłynięć. Wyruszyli rano. Podobno chcieli płynąć do Wolina. Edward P. twierdzi, że w okolicach Czarnocina Marta wypadła za burtę. Miało się to stać w chwili, gdy próbowała załatwić swoją potrzebę fizjologiczną. Na łodzi nie ma toalety. Żeglarz zapewnia, że próbowali ją ratować, ale gdy podpłynęli, Marty już nie było widać na powierzchni wody.

Nie wezwali jednak pomocy, choć mieli przy sobie telefony komórkowe. Policja ustaliła, że w miejscu, gdzie dziewczyna wypadła, jest zasięg telefoniczny.
Dopiero po trzech dniach Jacek T. zdecydował się zawiadomić policję. Zgłosił się na komisariat w Policach. Twierdzi, że ruszyło go sumienie.

Dlaczego dopiero tak późno? To największa zagadka w tej sprawie. Być może rozjaśniają ją nieco zeznania Jacka T. złożone na policji. Przyznał, że razem z Edwardem P. pili na łodzi alkohol. T. twierdzi, że nie pamięta, kiedy Marta wpadła do wody.

Astra już bez Marty na pokładzie wróciła z rejsu po północy. Wcześniej jacht przybił do sąsiedniej przystani. Tam na łódź wszedł mężczyzna. Razem z Edwardem P. i Jackiem T. popłynęli na Pogoń. Bosman, który pełnił wartę, zauważył trzy osoby schodzące na ląd. Nie było wśród nich kobiety. Nadal nie wiadomo, dlaczego trzeci mężczyzna czekał w nocy na Astrę. Podobno umówił się z załogą jachtu. Dlaczego?
W Szczecinie Marta mieszkała i pracowała razem z Julią. To ona pierwsza zaniepokoiła się nieobecnością przyjaciółki.

- Gdy nie przyszła do pracy, zadzwoniłam do Edwarda P., bo wiedziałam, że popłynęli razem. Powiedział mi, że wysiadła w Stepnicy, bo umówiła się ze znajomymi. Czemu mnie okłamał? - pyta Julia.

To samo Edward P. miał powiedzieć mężczyźnie, który wsiadł na ich pokład na przystani.

- Byłem w szoku i dlatego nie wezwałem pomocy. Ona utonęła, ale ja nie miałem nic z tym wspólnego - mówił reporterowi "Głosu".

Przyjaciele nie mają wątpliwości

- Ta sprawa jest jakaś dziwna, a zachowanie Edwarda P. kompletnie niezrozumiałe. Po co tak kręci? - zastanawia się Mateusz, kolega Marty.

Wielu znajomych Marta zapoznała w internecie. Miała tam stronę o sobie. W ostatnim czasie poznała w ten sposób dwóch mężczyzn. Zrobili na niej duże wrażenie. Jeden jest lekarzem. O drugim nic nie wiadomo.

- Szczególnie lekarz jej się podobał. Ten drugi pisał jej czułe słówka, ale wymigiwał się od spotkania - opowiada znajoma Marty.

Choć na co dzień żeglarka wolała wygodne buty od tych na wysokim obcasie, lubiła czasem robić wrażenie na mężczyznach.

- Miała świetne nogi. Pamiętam, jak kiedyś założyła krótką spódnicę i powiedziała, że idzie na halę w pracy, aby pokusić mężczyzn. Tak naprawdę była porządną dziewczyną, która szukała tego jedynego - wspomina Asia, koleżanka z pracy.

- Najgorsza jest ta niemoc. W Stepnicy rozwiesiliśmy informacje o zaginięciu Marty. Nic więcej nie możemy zrobić. A tak bardzo chcielibyśmy pomóc - mówi Kasia. - Ciągle mamy nadzieję na cud...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński